MSN to jedna, ogromna sala wystawiennicza – tak zbudowana jest tymczasowa siedziba Muzeum nad Wisłą, wchodząc na wystawę Miriam Cahn sala może nam się wydać zwyczajnie pusta, oprócz dużych drewnianych obiektów ustawionych w jednym rogu nie stoi tu nic. Można stanąć na jej środku i kręcić się, jak w kalejdoskopie oglądając prace Cahn porozwieszane po ścianach. Sylwetka ludzka, kolorem nabazgrana na płótnie, monumentalne szkice na zwykłym papierze mogą nie robić spektakularnego wrażenia, ale historia i motywacje Miriam Cahn w połączeniu z jej twórczością sprawiają, że nasza głowa zaczyna szybciej pracować.
Nie można nazwać Cahn inaczej niż buntowniczką. W całej swojej twórczość stara się odkryć, co to znaczy być istotą ludzką, człowiekiem. I jednocześnie stawia pytanie jakie koneksje niesie przynależność do tej grupy. Jej prace są zaliczane do sztuki prymitywnej – jej sylwetka ludzka mogłaby być namalowana przez sześciolatka, ale prymitywizm u Cahn wynika z odrzucenia norm malowania, bo czy prymitywizm nie jest piękną sztuką, wręcz idealną, czy nie niesie równie silnego komunikatu? Kto z nas ma prawo oceniać czy to jest piękne czy nie? Podobne podejście Miriam Cahn zaprezentowała w podejściu do tworzywa – odrzuciła płótno na rzecz papieru, malowała na nim bez wytchnienia, czasami nie patrząc na to, co maluje, gdy papier jej się porwał, sklejała go taśmą i kontynuowała. Przez moment odrzuciła również w swoich pracach kolor. To wszystko to bunt, bunt przed podporządkowaniem się zasadom. „Chciałabym być Picassem, ale nie zrezygnuję ze swojej kobiecości” – powiedziała kiedyś Cahn.
Miriam Cahn sama wybrała i rozwiesiła swoje prace w MSNie. Część z nich poprzyklejała do ścian taśmą. Na wystawie prezentuje sylwetki ludzkie, często nagie i pełne przemocy, na granicy życia i śmierci, bardzo seksualne. Przemoc i skandaliczną seksualność łagodzi użycie kolorów, chociaż i kolor może na niektórych pracach wydać się niepokojący.
„To właśnie emocje, zwłaszcza wściekłość, są motorem twórczości Miriam Cahn. Jej prace są ekspresywne, niekiedy dzikie, tworzone z pasją, często agresywne. Jednak artystka świadomie i ostrożnie wybiera środki wyrazu: precyzyjnie wykorzystuje kolory, faktury, powierzchnie i materiały. Te prace fascynują, prowokują, przerażają, niekiedy uwodzą, a tym samym jeszcze mocniej konfrontują publiczność z niewygodną rzeczywistością. Co ciekawe, nie rezygnując z poszukiwania estetycznego piękna i siły ekspresji, artystka maluje jednocześnie przemoc i rozkosz, pożądanie i samotność, okaleczenie i łagodność, czułość i fizyczne ciosy – jej pełna sprzeczności sztuka musi budzić sprzeczne emocje.Wieszając swoje obrazy „na wysokości wzroku”, to znaczy tak, że spojrzenia namalowanych na nich postaci spotykają spojrzenia widzów, każe przeglądać się w nich jak w lustrach, a tym samym wytrąca nas z wygodnych pozycji, uniemożliwia zbyt jednoznaczne sądy. Tytuły jej prac jasno sugerują malowane treści (hände hoch! [ręce do gór y!], beir ut- -beirut, träumen [sen]), niekiedy jednak Cahn celowo wprowadza w błąd: oczarowani urokiem jej barwnych akwareli dopiero po czasie odkrywamy, że kolory układają się w kształt grzyba nuklearnego, a my stoimy w zachwycie przed przedstawieniem największej katastrofy w dziejach ludzkości.W ten sposób tematem sztuki Miriam Cahn staje się ambiwalencja, ale też bezwarunkowa równość, która interesuje ją zarówno w kontekście wojny płci, debaty o uchodźcach, jak i w relacji człowieka ze światem roślin i zwierząt.”* – napisała we wstępie do wystawy jej kuratorka Marta Dziewańska.
To już ostatni moment, żeby zobaczyć prace Miriam Cahn w MSNie. Na weekend muzeum przygotowało ostatnie oprowadzania po wystawie, warto skorzystać.















Ktoś mnie zapytał, czym robię zdjęcia – iPhonem, ale nie powiem Wam którym, mam go już trochę i w sumie nie bardzo wiem jaki to model.