Na jednym ze zdjęć Lothara Wolleha, Otto Piene siedzi w garniturze, z założoną nogą na nogę, w ręce niczym ważny artefakt trzyma żarówkę. To jasny punkt w jego karierze. W latach ’60 świat patrzył na działania grupy ZERO, której Piene był założycielem. Grupa miała być nowym, awangardowym początkiem dla sztuki. Otto uwielbiał nowoczesne technologie i chętnie wykorzystywał je w swojej twórczości. Świat zachwycił się jego instalacjami, które były pełne kolorów i ruchu. Teraz dwie z jego prac możemy zobaczyć we Wrocławiu na wystawie „Otto Piene. Gwiazdy”.
Miał jedynie piętnaście lat, kiedy do jego klasy w Lubbecke weszli żołnierze, żeby zwerbować młodzież na wojnę. Chłopcy mieli zasilić szeregi niemieckiego wojska, które z dnia na dzień ponosiło coraz większe straty. Był rok 1943. Ojciec Otto również był w szkole, był w niej dyrektorem i nauczycielem. Sam odprowadził dzieci na pociąg.
„Nigdy nie widziałem ojca tak przygnębionego jak wtedy, kiedy odprowadzał nas na pociąg. Zmarł na zawał serca sześć tygodni później” – wspominał artysta, lata po tych dramatycznych wydarzeniach, które odcisnęły na nim piętno na całe życie.
Podczas wojny Piene nieustannie patrzył w niebo. Jego zadaniem było zestrzelanie wrogich samolotów. Kiedy wojenny koszmar się skończył, Otto nadal uparcie patrzył w niebo i wyobrażał sobie, że może je zmienić w bezpieczną przestrzeń, piękną i przyjazną dla wszystkich. Dym, płomienie, rozmigotane światełka tańczące na ścianach imitujących niebo, kolorowe balony zamienione w gwiazdy, tworzyły jego futurystyczne portfolio artysty.
„Mam swoje cele: po pierwsze chcę przypominać, że światło jest źródłem życia i że bez przerwy możemy je odkrywać dla siebie na nowo, po drugie, że instalacje, które się zmieniają i zajmują przestrzeń wystawy stają się ciekawym wydarzeniem. Chcemy sięgać nieba. Chcemy pokazywać niebo, ale nie po to, aby stworzyć tam nowy świat sztuki. Chcemy wejść w tę przestrzeń spokojnie, doświadczyć jej wolności i radości, i zapomnieć o wojennych doświadczeniach i technologiach.” – napisał Piene przy okazji swojej wystawy w Nowym Jorku w 1965 roku.

Rysować zaczął w wojsku. W 1945, kiedy ogłoszono kapitulację Niemiec, Otto Piene miał dwie rzeczy z którymi się nie rozstawał. Szkicownik złożony z kartek, które były przeznaczone do wysyłania wiadomości i kredki. Malował to, co widział. Widoki, krajobrazy i niebo rozświetlane wybuchami. Do domu wrócił jako siedemnastolatek.
Piene często wspominał koniec wojny, dla niego jak i dla wszystkich, których dotknęła wojenna zawierucha był to trudny i niepewny czas. „Była bieda, ale widziałem w tym piękno, koniec wojny dawał nadzieję na życie” – powiedział artysta w jednym z wielu wywiadów.
W Monachium, Dusseldorfie i Kolonii, młody Otto uczył się filozofii i sztuki. W 1953 roku pomagał w graficznym opracowaniu wystawy “Alle sollen besser Leben”. Cztery lata później, wraz z Heinz’em Mack’iem z którym studiował, założył grupę ZERO. Tak tłumaczył jej nazwę: „ZERO miało oznaczać ten moment tuż przed startem rakiety. Wszystko co stare zostaje za nami, a przed nami jest to, co nowe.” Do Piene dołączyli Yves Klein, Jean Tinguely, Arman, Lucio Fontana i Antoni Tapies. To, co połączyło artystów to pewność, że nie chcą, żeby ktokolwiek narzucał im co i jak mają robić. Wszyscy chcieli dla siebie nowego początku, nie chcieli oglądać się za siebie i myśleć o tym, co przyniosła wojna. Nowe państwo, nowa sztuka.
Pierwsze prace Otto Piene to abstrakcja w czystej formie. Plamy farby rozlane po płótnach przypominały spadające gwiazdy. Później pojawiła się „Pierwsza próba spalenia nocy” i obrazy z cyku fire paintings. Piene obserwował jak ogień zajmuje wyznaczone części obrazu i wgryza się w niego, tworząc artystyczne wzory. „Obrazy powstawały w ciągu kilku sekund, balansując na cienkiej granicy między zniszczeniem, a przetrwaniem.” – pisał artysta w katalogu do jednej z wystaw w 1965 roku.
W 1959 w Dusseldorfie po raz pierwszy Piene zaprezentował „Balet Świateł”. W całkowicie zaciemnionym pokoju, Otto sam dyrygował światłem z latarki, przepuszczając go przez małe otworki. Dzięki temu na ścianach tańczyły galaktyki świetlistych kropek, układające się w liczne, ruchome wzory. Od tego momentu Piene mówił, że światło jest jego medium.
Do pracy przy swoich pomysłach zaczął zatrudniać coraz więcej osób. Tworzył pudła i różnego rodzaju kule, które w środku żarzyły się światłem, na ciemnych ścianach tworząc wirujące konstelacje. W 2013 roku kule zamieniły się w roboty, które poruszały się po wystawie w Fitchburgu. John Powell, który asystował Piene przy ich tworzeniu, ze smutkiem zauważył, że Piene nigdy ich nie widział poza pracownią.
W latach ’60 Otto Piene przeniósł się do USA. Jego kolejne projekty były coraz bardziej zaawansowane technicznie, jak choćby „Black Gate”, która powstała we współpracy z Aldo Tambellinim. Otto malował na slajdach wzory, które później układały się w sekwencje ukazujące się odwiedzającym. Ale to nie wszystko, artysta tworzył spektakle audiowizualne, które skupiały całą uwagę widzów. „Black Gate” kończyła się eksplozją czarnego balonu. Balon pojawiał się dosłownie z nikąd, i rósł na oczach oglądających, zajmując coraz więcej przestrzeni, żeby na końcu eksplodować z głośnym hukiem.
Ten czarny balon był tylko jednym z wielu, jakie w swojej sztuce wykorzystał Otto Piene. Balony o różnych kształtach i w różnych kolorach, po napompowaniu helem tworzyły konstelacje gwiazd zawieszone w powietrzu. Takie gwiazdy stoją dziś w Muzeum Sztuki Współczesnej we Wrocławiu w Pawilonie Czterech Kopuł. Są bardzo fotogeniczne, choć odwiedzający Pawilon kojarzą je różnie, raz według uznania artysty, inna interpretacja to kolorowe palmy. To co się zgadza, to fakt, że przyjemnie pod nimi postać, popatrzeć w niebo przez szkło pawilonu.

W 1968 roku Piene spotkał na jednej z wystaw Gyurgy’ego Kepes’a, który akurat tworzył Centrum Zaawansowanych Sztuk Wizualnych. Gyurgy był zafascynowany „Baletem Świateł” i „Proliferacją Słońca” Piene’go i zaproponował mu dołączenie do jego zespołu. Piene przyjął ofertę i przeprowadził się do Cambridge.
W tym samym roku Piene stworzył ogromną dmuchaną „Ośmiornicę” dla Muzeum Żydowskiego w Nowym Jorku. Rok później wysłał w niebo przyczepioną do balonów szesnastolatkę. W 1971 roku nad rzeką w Bostonie stanęła kolorowa tęcza – symbol pokoju projektu Piene.
„Wiatr bez przerwy miota wykorzystanym materiałem, ta naturalna siła jest częścią doświadczenia mojej sztuki. Czasami jest dobrze i elementy pozostają stabilne, a czasami nie, tak jak teraz, i ulegają uszkodzeniom. Całe to ryzyko jest dla mnie bardzo interesujące, siły natury są niemożliwe do przewidzenia. Czasami to my jesteśmy silni, czasami to one są silniejsze.” – mówił Piene jednej z bostońskich gazet.
W momencie kiedy Otto Piene był zmęczony pracą dla Kepes’a i chciał odejść, Kepes go powstrzymał – „jesteś centrum tego instytutu”, usłyszał od niego Otto. W 1974 roku został dyrektorem Centrum, którym był aż do lat ’90. Organizował konferencje z udziałem najważniejszych artystów, wysłał do nieba wiolonczelistkę, zrealizował podniebną operę – „Ikar”. Realizował przez lata swoje prace z cyklu Sky Art, i tańczących świateł.
Otto Piene w 2014 roku przygotował swoją ostatnią wystawę, której nie zdążył już zobaczyć. Przez całe swoje twórcze życie patrzył w niebo. Chciał zapomnieć o strachu i chwilach niepewności, które przyniosła mu wojna. Jego niebo miało rozbłyskać światłami, miało przynieść ludziom radość, przyjemność i oczarować ich zmysły. Podobnie walczył o to, żeby nowe technologie kojarzyły się ze sztuką.
„Technologia jest niczym bez wyobraźni, która ją napędza swoją siłą, która daje jej coś ludzkiego, coś co można pojąć zmysłami. Widzę jak technologia może wspaniale służyć sztuce. A to dopiero początek tej niezwykłej przygody, bo jestem pewny, że będzie ona trwała przez następne dziesięciolecia” – mówił Otto Piene w The New York Times.
Wystawę „Otto Piene. Gwiazdy” można oglądać w Pawilonie Czterech Kopuł Muzeum Sztuki Współczesnej/ Muzeum Narodowe we Wrocławiu, od 22 stycznia do 25 czerwca 2023. Wydarzenie powstało we współpracy ze Stowarzyszeniem ZERO foundation w Düsseldorfie.