Zapach Coco Mademoiselle jest jednym z tych, które kradną serca, nie można się od niego uwolnić. Jest tak zmysłowo kobiecy. Od 2001 roku, kiedy to po raz pierwszy został przedstawiony światu, można śmiało powiedzieć, że zrobił konkurencję dla Chanel No. 5 – zapachu w który ubierała się Marylin Monroe kładąc się do łóżka.
Nie pamiętam, kiedy poznałam pierwszy raz zapachy z rodziny Chanel. Pierwsze wspomnienie małej butelki stojącej w łazience należy do dziecka. Moja mama używała Chanel No. 9. Pamiętam ich intensywny, lekko duszny zapach. Dla mnie pachniały dymem papierosowym i kojarzyły się z szampańskimi imprezami do białego rana. Póżniej poznałam Chanel No. 5, najbardziej klasyczną i chyba najbardziej kultową wersję perfum sprzedawanych przez markę Chanel. To perfumy, których pożądały kobiety na całym świecie. Podczas pewnego wywiadu Marylin Monroe została zapytana przez dziennikarza: „W czym śpisz?”, jej odpowiedź była najlepszą reklamą jaką Chanel No. 5 mogły mieć, przypuszczam, że nie spodziewał się jej sam dziennikarz; „Śpię ubrana jedynie w Chanel No. 5” – odpowiedziała seksownie Monroe.

Proste flakony perfum, czarne litery i złote obwódki pięknie eksponowały lekko różowe perfumy płynnie poruszające się w zamkniętej szklanej przestrzeni, w rytm ruchów ręki właścicielki. Podwójne logo splecionego CC, świadczyło o wyrafinowaniu i ekstrawagancji. Od czasów, kiedy Chanel po raz pierwszy pracowała nad nimi i nad tą kultową już buteleczką, nie zmieniło się nic. Perfumy z logiem Chanel, to wszystko czego potrzebuje kobieta wolna, zmysłowa, współczesna, świadoma kusicielka.
Pierwszą butelkę Coco Mademoiselle dostałam w prezencie. Od razu wiedziałam, że to jest zapach, który będzie do mnie wracał. Pachniałam nim biegając na pokazy mody, chodząc na francuskie filmy do kina, tańcząc na plaży w zachodzącym słońcu. I tak od wielu lat stoi na półce w łazience. Zamieniłam jedynie wodę na perfumy, które dłużej utrzymują się na skórze.
Piękna Keria Knightley wchodzi do salonu, skąpanego w odcieniach złota, w którym pastelowe balony jeszcze swobodnie unoszą się pod sufitem. Szukając swoich rzeczy, przypomina sobie wydarzenia ostatniej nocy – ludzi klaskających w rytm muzyki, tańczących z zimnymi ograniami w dłoniach, mężczyznę, który podążył za nią, a może za jej zapachem?

Coco Mademoiselle Intense, podobnie jak jej wcześniejsze wersje zostawia za sobą sillage, smugę zapachu, która unosi za osobą noszącą te perfumy. I mimo, że jest to wersja oparta na tej, którą już znamy, to jednak nie można powiedzieć, że to jej kopia. W Mademoiselle Intense zmysłowo pachnie paczula, ciepła nadaje ambra, jest też bób tonka, akcenty cytrusowe i oczywiście kwiatowe. To bardzo bogaty i skomplikowany zapach, gdzie wyczuwalny jest mocny akcent drzewny – który mnie uwodzi najbardziej, połączony z kwiatem pomarańczy, tuberozą, jaśminem, ylang ylang, różą i wanilią, tworzy kompozycję bardzo kobiecą.
Olivier Pologne, który pracuje nad perfumami marki Chanel – podobnie zresztą jak jego ojciec, tym razem stworzył zapach, którym można się bawić, ciepły, słoneczny, ale równie zmysłowy. Coco Mademoiselle Intense jest zamknięty w tej samej buteleczce, co wszystkie Panienki – więc jeśli wybierzecie się do perfumerii, lepiej zapytajcie po którą buteleczkę sięgnąć.
Uważajcie, bo ten zapach zniewala. Wgryza się w skórę, pozostaje na niej na długo. Jak każdy wyjątkowo skomponowany zapach, Coco Mademoiselle Intense zmienia się na skórze – więc poproście o tester, jeśli spodoba się Wam na tyle, że pomyślicie o jego zakupie.