Jazz z popem? To połączenie to miliony sprzedanych płyt, sława. Numer jeden brytyjskiej sceny jazzowej, tak o Jamie Cullumie piszą krytycy i dziennikarze. On jednak skromnie odpowiada, że „życie to niespodzianka, nigdy nie wiemy co się wydarzy, trzeba nauczyć się żyć tu i teraz”. Świąteczna płyta w jego jazzowo – popowym wykonaniu jest najlepszym prezentem jaki mógł dać swoim fanom. „Cały czas wydaje mi się, że to świąteczny cud, że udało mi się nagrać tę płytę” – śmieje się Jamie Cullum.
Jamie Cullum jest najlepiej rozpoznawaną twarzą brytyjskiego jazzu. Do sławy podchodzi jednak z dystansem – muzyka ma być przyjemnością, wieczną zabawą, a nie formą robienia kasy. Dlatego też złości się trochę, jeśli ktoś mówi, że jest jazzmanem, bo Cullum nie eksperymentuje z jazzem jak jego idole. On stawia na lekkie nuty, dlatego jego muzyka jest popularna – nie tylko dobrze się jej słucha, ale można przy niej potańczyć. „Moja muzyka ma tyle samo wspólnego z jazzem, co z popem. To jest coś o czym szczerze mówię, bo ludzie często porównują moją muzykę z jazzem, z artystami którzy się nim bawią, ale to jest inny jazz. Oni nie inspirują się okazjonalnie muzyką Beyonce, a ja tak.” – śmieje się Cullum.
Cullum skradł serca ludzi już swoją pierwszą płytą – „Heard it all before”, która ukazała się w 1999 roku, kiedy Jamie jeszcze studiował – literaturę i film! Zaproszenia do popularnych showtalk’ów posypały się przy promocji drugiej płyty – „Pointless Nostalgic”, i zapewniły Jamie’mu kontrakt z wytwórnią Universal na niemałą sumę funtów. Później ukazała się płyta „Twentysomething” – miks standardów jazzowych, i nagrania z Pharrell’em Williams’em.
„To był dobry czas, bawiłem się jak nigdy. Chodziliśmy na przyjęcia i imprezy, później jechaliśmy do studia nagrywać.” – opowiada Cullum. Zaśpiewał i zagrał „You Can Do It Too”, przebój który wszedł na debiutancki album Pharrell’a Williams’a. „To smutne, że tak mało z tego co nagraliśmy weszło na płytę. Myślę, że teraz mam większą siłę, i jestem pewniejszy, że moje piosenki powinny ujrzeć światło dzienne. Ale i tak, bawiliśmy się przednio!”
Na prośbę i życzenie swojej żony – Sophie Dahl, Cullum nagrał płytę świąteczną. „The Pianoman at Christmas” została stworzona w pandemicznych obostrzeniach. Cullum pisał i ćwiczył w domu, przy asyście rodziny – Dahl, dwóch córek: Lyry i Margot oraz całego zwierzyńca. Płyta nagrywana była w studiu przy Abbey Road.
„Kończyliśmy zajęcia naukowe z dzieciakami, i wtedy miałem czas, żeby siąść do pisania. To świetne doświadczenie, pisać o czymś, co jest tak bliskie. Sophie odegrała bardzo ważną rolę przy tworzeniu tej płyty. Była przy mnie przez cały czas, kiedy pisałem teksty – to było bardzo romantyczne.” – mówił Cullum w wywiadzie dla Independent. Na okładce płyty widzimy jego i Sophie, zdjęcie zostało zrobione na tylnym siedzeniu samochodu, który wieczorem przemykał ulicami Londynu. Ubrani świątecznie, zastygli w intymnym uścisku. „To miała być para, która wraca ze świątecznego spotkania, coś, co chyba nikomu w tym roku się nie przytrafi. Co jest piękne, to to, że widać na tym zdjęciu dużo czułości. Zdecydowanie najlepszy sposób, żeby podkreślić klimat płyty, dużo lepszy niż pomysł: ja stojący z choinką.”
Cullum podczas świątecznych spotkań chętnie puszcza płyty, które lubi: Raya Charles’a, Phil’a Spector’a, Sufjan Stevens. Ale sam raczej nie zagra na świątecznym spotkaniu, bo jak twierdzi jest za dużo atrakcji i masa pracy do wykonania. „Lubię płyty, które przetrwały próbę czasu. I chciałem, żeby moja płyta też taka była, żeby ludzie chętnie po nią sięgali.” – mówił. Dlatego inspirował się ponadczasowymi przebojami, sięgnął po Franka Sinatrę i muzykę Ton’ego Bennetta, czy Great American Songbook.
„The Pianoman at Christmas” to prawie 40 minut czystej rozrywki. Zaczyna się od „It’s Christmas”, gdzie Cullum śpiewa, że jest 1 grudnia i zaczynają się święta, i są świąteczne piosenki. „Czego nie możemy wszyscy po prostu się z tego wspólnie cieszyć?” – pyta niewinnie. Moje dwie ulubione to „Hang Your Lights” i „The Jolly Fat Man”. Jest więc choinka i prezenty i mikołaj – „you can relax, the Jolly Fat Man have your back!” – słyszymy. Każdy z nas potrzebuje świątecznego wypoczynku, przekonuje Cullum.
„Ludzie potrzebują stałych rytuałów, miłości, bo nic na tym świecie nie jest pod kontrolą, i nigdy nie odczuliśmy tego tak dosłownie, jak w tym roku.” – mówił. Muszę przyznać, że już w tym momencie, takim stałym elementem wieczoru jest puszczanie „The Pianoman at Christams”, bo jak nic innego ta płyta wprowadza w świąteczny nastrój i przede wszystkim poprawia humor. Na płycie jest też nutka nostalgii – znajdziecie ją między innymi w „How Do You Fly”. „To piosenka o tym jak dziecko wchodzi w świat dorosłych, i zastanawia się, czy jest w tym świecie dla niego miejsce. To jest doświadczenie moim zdaniem uniwersalne dla wszystkich.” – podkreśla muzyk. Podobnie myśli o tym, że każdy z nas ma takie osoby, których nie zobaczy w święta, i o tych, którzy w Święta zostaną samotni. „Zawsze mnie to przejmowało, że Święta dla niektórych mogą być smutnym czasem” – mówił.
Jego zdaniem w muzyce Święta są lekko sprośne – „posłuchajcie tych przebojów jak „Santa Baby”, czy „I Saw Mommy Kissing Santa Claus”!” – śmieje się. Stąd być może czuję jakieś drugie dno w słowach: „hang your lights on me!”
„Niesamowite, że udało mi się nagrać tę płytę. Podjąłem wyzwanie i czuję, że się udało!” – widać, że Jamie Cullum nie tylko dobrze się bawił przy tworzeniu, ale jest faktycznie dumny z efektów swojej pracy.
*korzystałam z wywiadu jakiego ostatnio Jamie Cullum udzielił The Independent//