Nie taka Blondynka/ powieść Joyce Carol Oates o Marilyn Monroe

Joyce Carol Oates pierwszy raz pomyślała o napisaniu  książki o Marilyn Monroe, kiedy zobaczyła jej zdjęcie – piętnastoletnia Miss Beauty, w rozwianych, brązowych włosach, udekorowanych kwiatami, lekko zawstydzona, zupełnie niepodobna do Monroe. To zdjęcie Normy Jeane Baker, dziewczyny, która już miała za sobą wiele traum, mimo tak młodego wieku. Oates pokochała ją za niewinność i poświęciła jej swoją książkę „Blondynka”. 

To jedno z największych dzieł napisanych przez Joyce Carol Oates. Jego rozmiar to miara skomplikowania osobowości Marilyn Monroe. Oates wykorzystała wizerunek gwiazdy, która rozbudzała skrajne emocje i na długo została w naszej pamięci. Jej książka stała jednak się nie tylko opowieścią o dziewczynie z domu dziecka, późniejszej seksbombie, która spełniła swój amerykański sen, ale również opowieścią o dwudziestowiecznej Ameryce.  

Oates swoją książkę rozpoczyna od drogi doręczyciela paczek, który jest „spieszącą się Śmiercią”. Paczkę ma doręczyć na dzień przed śmiercią Monroe. Jest 1962 rok. 

Wszyscy wiedzą jak umarła jedna z najseksowniejszych gwiazd Hollywood. We własnym łóżku, sama, pogrążona w rozpaczy, biedna, choć świat nie podejrzewał jak bardzo. To mocne wprowadzenie jest wstępem do świata gwiazd, cekinów, duchów, marzeń. Świata zdominowanego przez mężczyzn, w którym kobieta jest zabawką, pięknym dodatkiem, lub matką i gospodynią domową. 

Oates oddaje głos Normie Jeane, a później Marilyn Monroe, i pozwala jeszcze raz się zastanowić nad jej losem. Nie każe nam współczuć, bo wie, że współczucie będzie nam towarzyszyło przez wszystkie strony jej książki. 

„Spojrzałam na nią i poczułam, że jesteśmy sobie bliskie, że ja ją znam, ta młoda, pełna nadziei dziewczyna, uśmiechająca się do obiektywu, tak bardzo amerykańska, przypomniała mi o tych wszystkich koleżankach z dzieciństwa, które pochodziły z rozbitych rodzin” – mówiła Oates w swojej biografii. Myślała o napisaniu krótkiego eseju, o tym jak Norma Jeane stała się gwiazdą, ale kiedy zagłębiła się w biografie, kiedy zaczęła oglądać filmy w których Monroe zagrała, stwierdziła, że potrzebuje szerszej formy. Jej „Blondynka” nie jest odwzorowaniem rzeczywistości, jest fikcją. Oates spędziła dwa lata na przeglądaniu wszystkiego, co miało związek z gwiazdą, ale pisząc nie trzyma się szczegółowo jej życiorysu. Do 2000 roku książek o Monroe, w tym biografii było już tak wiele, że nikt zwyczajne nie potrzebował kolejnej. Oates zaś wykorzystała swoje zdolności, żeby pokazać Monroe, jako kobietę i dziewczynę z krwi i kości, delikatną, nieśmiałą, która była ofiarą mężczyzn, chorej matki, ale nie tylko.

Najpierw poznajemy Normę Jeane Baker, dziecko mieszkające z babcią i dziadkiem Monroe, które matka któregoś dnia wykradnie, żeby świętować jej urodziny. Norma Jeane dostanie od matki tort, lalkę, trochę niepasujących, ładnych rzeczy. Chwilę później dom z matką przechodzi do przeszłości, a dziecko ląduje w sierocińcu. Norma Jeane ma serce jak na dłoni, chce żeby matka ją kochała, żeby jej ojciec je odnalazł, marzy o normalnym domu. To marzenie dziecka nigdy się nie spełni, kolejne rodziny zastępcze będą rozczarowaniem.

Pierwsze zauroczenie, pierwsza miłość, małżeństwo w wieku szesnastu lat. Na tych doświadczeniach rodzi się kobieta. Najważniejszy moment – wyjście spod kurateli państwa, rozwód, pierwsze zdjęcia do magazynów? Wolność, pieniądze – wtedy jeszcze tak małe, że oczko w rajstopach z namalowanym kredką do oczu szwem jest dramatem; dają nieskończoną radość, okupioną zmęczeniem. Tak powoli powstaje Marilyn Monroe, gwiazda kina, symbol seksu, najbardziej pożądana kobieta w Stanach i Europie. Tlenione włosy, długie rzęsy, ciasne stroje podkreślające kobiece kształty, obcasy. Marilyn jest ciałem, wierzy, że dzięki temu ciału świat będzie ją kochał. Jednocześnie, jej paradoks polega na tym, że gdzieś głęboko w środku siedzi Norma Jeane, która gardzi miłością za pieniądze, sprzedawaniem i pokazywaniem ciała. Norma Jeane chciałaby prawdziwej miłości, żeby ktoś ją kochał za to kim jest, a nie za to jak wygląda, ale i ona, tak jak Marilyn nie do końca wierzy w to, że taka miłość jest możliwa. Szukają więc na oślep kogoś, kto da im choć namiastkę bliskości, ciepła, bezpieczeństwa. 

Jest jeszcze jedna Marilyn Monroe, ta którą znają ludzie na całym świecie, ta stworzona przez prasę, telewizję, plotki, które nigdy nie cichły, i rozpalały masową wyobraźnię. To „Blondynka”, gwiazda, piękna, bogata skandalistka, obiekt pożądania mężczyzn i chorobliwej zazdrości kobiet.  

Nic dziwnego, że fascynowała ludzi. Kolejne biografie powstawały niczym grzyby po deszczu. Każdy, kto miał coś do powiedzenia, szczególnie po tragicznej śmierci gwiazdy, chętnie mówił. Joyce Carol Oates postanowiła, że jej książka, choć powstała z uwielbienia dla aktorki, nie będzie się trzymać faktów, będzie opowieścią o innej, nieodkrytej prawdzie o Monroe. Zamiast wymieniać kolejne domy dziecka, mężczyzn, filmy, czy pobyty w szpitalach, Oates wybiera tylko niektóre z tych faktów, i na nich nadbudowuje opowieść. 

W „Blondynce” ważne jest też tło, ludzie którzy otaczają Monroe, miasto, które nieustannie się zmienia i pędzi do przodu. Wojna, która otwiera oczy i rodzi żal i przerażenie, ale kobietom pozwala wyrwać się z domów – to one patrolują ulice, stoją przy taśmach produkcyjnych, lakierują bombowce. Polityka z którą trzeba bardzo uważać, nawet jeśli się jest tylko aktorem, bo popierając nie tych, których należy, można wylądować na czarnej liście. 

Oates na długo przed ruchem #metoo, przyglądała się bacznym okiem stosunkom jakie panowały między aktorkami, a producentami filmowymi, reżyserami, fotografiami. Nie musiała szczególnie podkreślać patologii tych relacji, one wręcz rażą, drażnią, wzbudzają złość i gniew. Silni, dziani mężczyźni, którzy mogą dokonywać wyborów, albo łaskawie pozwolą być komuś gwiazdą, albo nie. Co trzeba im dać, aby zyskać ich przychylność? W Hollywood zaprzedaje się swoją duszę diabłu, a i to nie zawsze gwarantuje sukces.

Marylin Monroe często była fotografowana z książką. Lubiła czytać „To the Actor”, o sztuce grania i aktorstwie. Oates cytuje fragmenty o aktorstwie napisane przez Konstantina Stanislavsky. Rozpoczynają one kolejne rozdziały. Oates podkreśla metaforę, że życie ludzkie jest nieustannym występem, gramy wszyscy, a nasz sukces zależy od tego z kim i jak gramy. Podobno siła Monroe tkwiła w tym, że nigdy nie zatraciła się w roli na sto procent, to była ona i nie ona jednocześnie, fantazja, marzenie, zjawa, która hipnotyzowała oglądających. 

Oates pisze o pierwszym, poważnym castingu aktorki do filmu produkowanego przez Goodwin Mayer. Czy dziewczyna leżąca na deskach przed reżyserem była Normą Jeane, Marylin Monroe, czy może Angelą?

„Była fascynująca. Może jak chory umysłowo pacjent. Żadnej gry. Żadnej techniki, Zasnęła i znowu pojawiła się ta inna osobowość, niby ona, ale jakby nie ona” – mówi w „Blondynce” reżyser. A Oates udowadnia, że nigdy nie dowiemy się całej prawdy o tym jaka była… Marilyn Monroe.  

Polecamy! „Blondynka” Joyce Carol Oates/ Marginesy    


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.