„Nagrałem płytę z muzyką, której sam chce słuchać. Taką, którą puszczałbym cały czas u siebie w domu. Jest smutno, wesoło, nostalgicznie, porywająco” – mówi Harry Styles i zaprasza nas do swojego muzycznego domu i to praktycznie dosłownie, bo płyta nosi tytuł „Harry’s House”. Promuje ją ubrany w pistacjowy sweterek z wyszytym domem, do tego ma piękne korale, błyszczące paznokcie, mnóstwo pierścionków i kolorowe, sportowe buty. Harry wygląda bardzo swobodnie, ale mówi o tym, że tworzenie pięknej muzyki wcale łatwe nie jest.
Kiedy odszedł z One Direction świat wstrzymał oddech – jak to tak? Dopiero co zdobyli popularność, pokochał ich świat, sława, koncerty, a tu Harry wbrew logice ogłasza, że odchodzi. Nikt nie chciał w to uwierzyć. Ale on potrzebował zmiany, dystansu. Potrzebował zrobić coś po swojemu. Okazało się, że ryzyko wcale nie jest komfortową sytuacją – „pierwszy raz zdałem sobie sprawę z tego, że ci wszyscy ludzie przychodzi na koncerty i kupowali płyty, bo z zespołem tworzyliśmy fajną, muzyczną całość. Nie byłem pewny czy przyjdą dla mnie.” – mówił w wywiadzie z Zanem Lowem.
Nagrał dwie płyty. Pierwsza nosiła tytuł „Harry Styles”, tak żeby nikt nie miał wątpliwości, że to właśnie on i od teraz jest solo. Druga płyta „Fine Line” ukazała się w 2019 roku. Obie zostały świetnie przyjęte przez publiczność. Druga miała być przełomowa – Harry’emu marzyły się koncerty i festiwale, nie zdążył. Pewnego ranka obudził się w innym świecie – covid party było katastrofą dla wielu muzyków.
„To była dla mnie tragedia. Okazało się, że nie możemy wychodzić nawet z domów. Nie ważne ile masz pieniędzy, jakie masz marzenia i zamiary. Okazuje się, że nie jesteś muzykiem, teraz jesteś bratem, przyjacielem. To był moment zatrzymania. Zacząłem od nowa. Nowy start również w pracy. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki” – mówił.
W pandemii zaczął myśleć o kolejnej płycie. Pisanie tekstów, wspólne granie i szukanie dźwięków – muzycy, którzy towarzyszą Harry’emu mogą się spotykać raz na jakiś czas, ponieważ każdy z nich mieszka w innym miejscu świata. Harry jest szczególnie związany z Londynem. Dla nich możliwość przebywania razem i muzykowania jest jak święto. Trzeba jednak podkreślić, że Harry ma mocno wpojone zasady pracy – „nawet kiedy nie bardzo mam ochotę na nagrywanie, ale studio jest przez nas zabookowane, to oznacza jedno – idziemy grać i dajemy z siebie wszystko, choć mamy ochotę na drinka i praktykowanie prokastynacji” – mówi.

Jeśli zaczyna coś tworzyć to chciałby, aby to było najlepsze i najdoskonalsze. Pisząc teksty zastanawia się czy oddają jego emocje i uczucia, czy są również na tyle uniwersalne, że ludzie je bez problemu zrozumieją, pokochają i będą chętnie śpiewać razem z nim. Ta perfekcja wiąże się ze stresem, „chciałbym być super, jeśli nie, to uważam, że nie ma sensu tego robić” – podkreśla.
Zanowi Lowe opowiada, że nawet występ na Coachelli był dla niego wyzwaniem. Ucieszył się oczywiście z szansy. Jednak myśl o tym, że po raz pierwszy wystąpi na tym niesamowitym festiwalu była paraliżująca. Zadziwiające, że Harry przeżywa to do takiego stopnia, że pierwszą jego reakcją jest chęć odmowy – „ wiecie, nie mogę wystąpić”, dopiero później przychodzi refleksja, bardziej dojrzała – w życiu nad wieloma sytuacjami nie mamy kontroli i to jest ok. I to nie jest tak, że Harry nie chce grać koncertów, czy nie lubi spędzać czasu z fanami, wręcz przeciwnie, Styles lubi być na scenie i ma dreszcze, kiedy widzi jak publiczność fantastycznie reaguje na jego muzykę. Podkreśla jedynie, że te cudowne momenty kosztują go dużo emocji.
Na Coachelli dał popis swoich możliwości. Wspaniały występ z Shanią Twain i piosneka „Man! I Feel Like a Woman” porywa od pierwszego momentu. Najbardziej omawianą rzeczą oprócz muzycznego talentu Styles’a, było to jak był ubrany. Metaliczny, połyskujący kombinezon, który był mocno dopasowany był od Gucci. Były jeszcze różowe gacie i mięciutkie, przytulne, różowe futerko. Podobno bardzo wielu mężczyzn na tej edycji festiwalu miało pomalowane paznokcie – co jest jawną inspiracją stylem Harrego.
Od dawna wiadomo, że Harry eksperymentuje z wizerunkiem. Tłumaczył to wielokrotnie – „taki jestem, tak czuję i to sprawia, że chętnie się przebieram”. Odważnie sięga po rzeczy z damskiej garderoby i o dziwo pasuje mu to. Nie jestem fanką takich eksperymentów, moda męska na wybiegach to dla mnie tragedia, a jednak nie mam żadnych problemów, żeby w stu procentach zaakceptować to jak Styles wygląda. Być może dlatego, że mimo różowego futra najpierw widzę mężczyznę. Młodego, ładnego, utalentowanego. Harry ma całkiem męską sylwetkę i sporo fajnych tatuaży.
Pierwszą piosenką jaką nam udostępnił i zapowiedzią nowej płyty było „As It Was”. Bardzo żywa muzyka tego przeboju sprawia, że od razu ciało wprawiamy w ruch. Harry się śmieje z tego efektu, a w wywiadach pokazuje, że „As It Was” ma dwa oblicza – jedno radosne, bo coś się kończy, a coś zaczyna. Drugie bardziej nostalgiczne, bo koniec to jednak koniec. Styles potrafi zaśpiewać ten kawałek nieco pogrzebowo, przy czym cały czas się śmieje i puszcza oko do publiczności.
Cała nowa płyta jest zabawą – ze słowem i z muzyką. W marcu zobaczyliśmy okładkę – mieszkanie wywrócone do góry nogami, a jednak Styles stoi prosto, pewnie, nie ma wątpliwości – ta anomalia jest też normalnością. Autorką okładki jest Hanna Moon. Tytułem zaprasza nas do swojego domu. Inspiracje. A więc podróż do Japonii i płyta „Hosono’s House” Haruomi Hosono. Jest też inny trop – „Harry’s House” grany przez Joni Mitchell.
Pierwszy premierowy odsłuch dla dziennikarzy i krytyków muzycznych był ładnym eventem. Zaproszenie do mieszkania w centrum miasta. Światłocienie, brązy i beże, designerskie meble, krągłe wazony, puszyste dywany. Czy tak wygląda prawdziwe mieszkanie Harrego? Przypuszczam, że w tych przygotowanych na wydarzenie, sporo inspiracji pochodziło właśnie od Styles’a. Wszystkich wchodzących otulał zapach świec. Na uszach każdy miał słuchawki do silent disco.
13 kawałków, ponad czterdzieści minut dobrej zabawy. Tym razem Harry wraca do popu, ale nie jest to jednak oklepana, pudrowa wersja. „Harry’s House” to poszukiwanie nowych, zaskakujących dźwięków, które sprawią, że piosenki o miłości zyskują coś co sprawia, że nie ma nudy. Takie jest „As It Was”, „Late Night Talking”, „Little Freak”. Z pewnością na tej płycie jest dużo kawałków z potencjałem na pierwsze miejsca list przebojów, na wspólne śpiewanie na letnich imprezach i festiwalach.
Moja ulubiona to „Music For a Sushi Restaurant”.