Trzy lata temu Lizzo udostępniła swoją piosenkę „Truth Hurts”. Podbiła nią listy przebojów, świat się w niej zakochał, ot tak po prostu. Potrzebował jej energii i pogody ducha. Ten moment był jak cud, przynajmniej dla niej. Afroamerykanka o pięknym głosie, śpiewająca, rapująca i grająca na flecie, nigdy nie wierzyła, że ludzie ją zaakceptują z takim ciałem. „Jestem gruba. Jestem piękna. Mogłabym być miss world” – mówi dziś Lizzo. Właśnie ukazała się jej kolejna płyta – „Special”.
Można powiedzieć, że odkąd Lizzo wypuściła „Truth Hurts”, a później płytę „Cuz I Love You”, jest nie do zatrzymania. Nawet w pandemii nie odpuściła, chętnie rozmawiała ze swoimi fanami, namawiając ich do pozytywnego myślenia. Sama również musiała się go nauczyć. To była ciężka lekcja – showbiznes kocha kobiety w rozmiarze XS. Tymczasem Lizzo postanowiła nie zmieniać swojego ciała, a pokochać je takim jakim jest. Manifestuje jego piękno między innymi na okładce „Cuz I Love You” – na zdjęciu siedzi naga, pewna siebie i spokojna. Wygląda jak bogini.

Nic dziwnego, że Lizzo śpiewa o ciałopozytywności – każde ciało jest warte miłości według niej. Śpiewa o pięknie, o Afroamerykankach. O tym, żeby zawsze o siebie dbać. „Nie było Lizzo przed Lizzo. Musiałam o siebie walczyć. Zrozumiałam, że nie uratuję świata, nie pomogę nikomu, jeśli sama nie będę dbała o siebie. Nie jestem lekarzem, nie jestem prawnikiem, ale mogę śpiewać. I to robię. Mam nadzieję, że świat jest przez to zdecydowanie bardziej pozytywny”- mówiła kilka lat temu.
Lizzo zdobyła Nagrodę Grammy, ale też Queerty, Soul Train Music Awards, BET Awards. Śpiewała u Ellen, z Harrym Styles’em, pozdrawia ją Coldplay – ich piosenki Lizzo śpiewa na randkach. Dziś jest gwiazdą. Można ją porównać do Beyoncé – obie ciemnoskóre, obie o krągłych kształtach, pięknym głosie i ważnym przesłaniu.
„Hej to Lizzo!” – słyszę to na każdym kroku, nawet kiedy wychodzę po zakupy, czy na spacer. Te głosy uświadamiają mi to, co wiem, jestem czarnoskórą kobietą śpiewającą o swoich doświadczeniach” – mówi gwiazda. Jej piosenki mają jednak dużo większy zasięg, bo na koncerty przychodzi najbardziej zróżnicowana publiczność jaką możecie sobie wyobrazić.
„W erze fake newsów, kłamiących polityków i zestresowanych życiem ludzi, Lizzo postanowiła trzymać się pozytywnego przekazu. I to mimo trolli, którzy ściagają za to, że jest czarna, że jest kobietą, i że jest puszysta. Jej wsparcie dociera to tych, którzy czują się prześladowani, słabi i nic niewarci. Ale cieszy też tych, którzy pozostają pozytywni i otwarci.” – pisała dziennikarka Vogue po koncercie Lizzo na którym była.
Kiedyś niepewna siebie, dziś mówi odważnie: „Zasługuję na uwagę. Mam talent. Jestem młoda, jestem hot. I wicie co? Ciężko pracuję.”
Można o niej powiedzieć, że jest ciałopozytywna. Ale Lizzo nie bardzo się z tym zgadza. Uważa, że ciałopozytywność została skomercjalizowana, i dziś wtłacza nas w kolejne zesztywniałe schematy, które na dłuższą metę nam nie służą. Namawia za to, żeby kochać swoje ciała, takimi jakimi są i dbać o nie. Mówi, że wyznacza dziś swój własny standard piękna, jest zdrowa, jest młoda i jest zadowolona z tego.
„Myślę, że to bardzo ważne, że czuję się odpowiedzialna za to jak świat mnie spostrzega, bo w przyszłości będzie patrzył podobnie na dziewczyny takie jak ja. Może, mam taką nadzieję, jakaś młoda dziewczyna zyska wzorzec do naśladowania, i nie będzie się bała wykorzystać własnych zdolności i jej też się uda. Ja potrzebowałam czasu. Długo jeździłam po świecie i patrzyłam ludziom w oczy, zanim dostrzegłam, że mam na nich wpływ, że moja muzyka ich zmienia. Dzięki temu uwierzyłam, że mi się uda. Uwierzyłam w siebie. NIe chcę tego stracić, dlatego każdego dnia staram się być lepszą wersją siebie” – podkreśla Lizzo.
Prawdą jest, że jako młoda dziewczyna wyprowadziła się z domu i mieszkała w samochodzie. Nie była bezdomna, jak piszą niektóre media. Miała wybór, zawsze mogła wrócić do domu. Prawdą jest również to, że Lizzo, jako Lissa śpiewała do didżejskich setów swojej koleżanki z którą podróżowała i koncertowała.
Mellissa Viviane Jefferson urodziła się w 1988 roku w Detroit. Nie było to spokojne miasto, i dziś też nie jest. Mellissa wychowała się słuchając kościelnej muzyki gospel, podobnie jak jej idolka Aretha Franklin. Kiedy miała dziewięć lat, razem z rodziną przeprowadziła się do Houston. Tu zaczęła grać na flecie i dołączyła do szkolnej orkiestry.
Pierwszy raz poczuła muzykę całym swoim sercem i ciałem słuchając Destiny’s Child i rapu Little Flip’a. Tak chciała grać, tak chciała śpiewać. Dziś mówi, że największy wpływ miała na nią Beyoncé – jako artystka. „Była dla mnie przykładem etyki, tak chciałam pracować. Odwagi dodały mi Queen Latifah i Missy Elliot. Wyglądały jak ja i odniosły sukces, i ja też tak chciałam. Zdałam sobie sprawę, że mogę być odważna, więc powiedziałam, ok, popatrzcie w moją stronę” – mówiła w rozmowie z dziennikarką Vogue.
Na cześć Beyoncé Lizzo nazwała swój flet, który trzyma w specjalnym futerale wysadzanym kryształami. Flet nazywa się Sasha od Sasha Fierce, pseudonimu jej ulubionej gwiazdy. Lissa zaś zmieniła się w Lizzo, inspiracją była piosenka Jay-Z „Izzo”. Pokochała dzięki niemu rap i chciała rapować. Śpiewać zaczęła trochę później.
Kiedy jej rodzina po raz kolejny się przeprowadzała, Lizzo udała się do Texasu, żeby zacząć naukę na Uniwersytecie w Houston. Tam dołączyła do orkiestry – Houston Marching Band, ale na krótko. Porzuciła naukę i zaczęła eksperymentować, z muzyką i życiem. Były zespoły rokowe, alkohol i mieszkanie w samochodzie. W tym czasie zmarł ojciec Lizzo. Bardzo go kochała. „To był okropny moment w moim życiu. Byłam bardzo przygnębiona” – mówi po latach.
Kiedyś obiecała ojcu, że zagra na Super Bowl. I bardzo chciała dotrzymać tej obietnicy, dlatego postanowiła się zmienić. Jej czas wypełniały zajęcia na siłowni, albo muzyka. „Byłam nerdem, a chciałam stać się gwiazdą” – mówi Lizzo. Na szczęście dla niej samej, był również moment w którym przejrzała na oczy i stwierdziła, że to, co robi to niszczenie siebie. Nie było jej lepiej, nie była ładniejsza, a zdecydowanie bardziej zmęczona. Odpuściła siłownię, pokochała krągłości.
Lizzo nie odniosłaby tak dużego sukcesu, gdyby nie przyjaciółki. Sophię i Quinn poznała, kiedy miała dwadzieścia lat. To z nimi przemierzała Amerykę, śpiewając pierwsze koncerty. Spohia była jej didżejem, Quinn dołączyła chwilę później i została specjalistką od wizerunku.
„Jest nas trzy, jesteśmy jak siostry. Odkąd się poznałyśmy przeszłyśmy razem wiele. Zawsze swoją przyjaźń stawiamy na pierwszym miejscu. Nie chodzi w niej o pieniądze. Nie chodzi o robienie kariery” – podkreśla gwiazda.
Quinn Wilson jest dziś częścią zespołu Lizzo – już nie tylko robi makijaż i wybiera stroje, ale w ogóle odpowiada za komunikację wizualną. „Quinn tłumaczy moje ja na język wizualny i to dosłownie” – śmieje się Lizzo.
Z domu Lizzo wyniosła jeszcze jedną ważną lekcję. Życie ciemnoskórych osób w Ameryce nie należy do łatwych. „Nie sądzę, żeby mój tato chciał mi opowiadać o morderstwach, które miały miejsce w naszym mieście, ale one się powtarzały cały czas. Uważam, że opowiadanie o tych morderstwach nie miało mnie nastraszyć, ale miało uświadomić i sprawić, że będę ostrożna i odpowiedzialna. Rodzice uczulili mnie na to jak Ameryka traktuje czarnoskórych. Jak traktuje ciemne kobiety. A ja sama się przekonałam bardzo szybko jak traktuje otyłych.”
Lizzo nie ucieka od polityki i spraw związanych z rasą, czy LGBT+. Uważa, że to bardzo ważne, żeby wspierać osoby, które są dyskryminowane przez system. I chętnie to robi. Na swojej stronie prowadzi kampanię uświadamiającą o aborcji – w Ameryce prawo właśnie się zmienia na niekorzyść kobiet. „They don’t actually care.” – Lizzo mówi: oni nie dbają o to, nie definiując kto, ale łatwo domyślić się, że główny zarzut kierowany jest w stronę polityków. „Gdyby im zależało, gdyby dbali o to, co się z nami dzieje, to takie wydarzenia nie miałyby miejsca” – dodaje. Nie było brutalnych aresztowań i przypadkowych śmierci, nie byłoby dyskryminacji ze względu na płeć, czy orientację seksualną. Nie byłoby kobiet, które będą umierały podczas aborcji dokonywanej nielegalne w jakiejś piwnicy.
Bardzo cieszyła się, kiedy usłyszała, że Kamala Harris może zostać wice prezydentem. „To byłoby wspaniale, gdyby jej się udało” – mówiła. Podkreślała jednak, że prawdziwe zmiany muszą mieć odzwierciedlenie w prawie, i z tego cieszyłaby się jeszcze bardziej.
„Ponieważ nie chcę czekać z założonymi rękoma, postanowiłam działać. To bardzo ważny moment dla kobiet i każda/ każdy z nas może się przyłączyć. Można podpisać się, wyrażając swój sprzeciw. Można wpłacić datek. Ale też można poczytać i dowiedzieć się o co chodzi” – mówi i zachęca do działania w sprawie Roe vs Wade.
It’s about damn time – śpiewa na swojej najnowszej płycie. I można to rozumieć na wiele sposobów.
W pandemii Lizzo siedziała w domu. I tak jak wiele osób, czuła się samotna i odcięta. Uratowała ją muzyka. W nowym domu w LA, ma studio nagrań. „Pisanie jest dla mnie jak dobra terapia” – mówi. Do tego momentu myślała, że żeby nagrać płytę potrzebuje zespołu ludzi. W pandemii okazało się, że album może stworzyć sama. Kiedy dziennikarka zapytała ją o nową płytę, Lizzo odpowiedziała: „Będzie dobra, wierz mi będzie bardzo dobra”.

„Special” ukazała się całkiem niedawno. Już jest jedną z najchętniej słuchanych płyt. Lizzo materiał miała gotowy już dawno, i w pierwszym momencie chciała nagrać i wydać płytę. To najbliżsi współpracownicy namówili ją na wzięcie dwóch głębokich oddechów, zanim zdecyduje, jak płyta będzie ostatecznie wyglądała.
„Chciałam się pośpieszyć. Czułam wibracje, bo wszystkie piosenki, które miałam były dobre. Ale ostatecznie część z nich nie weszła na płytę. Zmieniła się też lista i na początku wylądowała piosenka „The Sign” – opowiada artystka.
„The Sign” to mocne przywitanie. „Czy za mną tęskniliście?” – pyta Lizzo na wstępie. „Siedziałam w domu, twerkowałam, robiłam smoothie. To się nazywa uzdrawianie. Trenowałam, żeby rozruszać dupkę” – śpiewa dalej.
Nad płytą procowało sporo osób, w tym znani i cenieni producenci, czy autorzy. Lizzo chętnie wskoczyła, w to co już dobrze znamy – porywający pop. Nie bała się samplowania największych gwiazd, mamy tu Beastie Boys, Lauryn Hill czy Coldplay.
Chris Martin ucieszył się z rozmowy z Lizzo. „Kocham Cię, jesteś wyjątkowa” – powiedział, kiedy Zane Lowe na chwilę się z nim połączył w studio. Na „Special” jest piosenka „Coldplay”. Lizzo jest ich wielką fanką.
Zapytana co sprawiło, że akurat tych piosnek możemy słuchać na „Special”, odpowiedziała, że wszystkie łączy miłość. „To piosenki prosto z mojego serca” – dodaje. „Ta płyta celebruje to kim jestem teraz. Jest dla mnie bardzo wyjątkowa i specjalna.”
Uwielbiam ją! Nowa płyta obłędna! ♥️♥️♥️
PolubieniePolubienie