Kosmetyczne nowości #wypróbowałam #tested on my skin

Dziś powiem Wam jak to jest z tym testowaniem. Długo nie pisałam o kosmetykach, które testuje, a to dlatego, że po pierwsze jest to proces – po jednym użyciu, nawet najlepszy ekspert nie jest w stanie powiedzieć, czy kosmetyk działa tak jak napisał producent. Po drugie, często zdarzają się wpadki – to znaczy, że zanim stwierdzimy że kosmetyk działa, czy że jest dobry, coś z jego składu uczula naszą skórę. I wtedy, trzeba się skupić na tym żeby przypadkiem naszej już obolałej skóry nie narazić na nowe niebezpieczeństwo. W takich wypadkach najczęściej wracam do swoich ulubionych kosmetyków, tych które moja skóra toleruje i lubi, do rzeczy prostych – jak pielęgnacja twarzy zwykłym mydłem (najlepsze z Ministerstwa Dobrego Mydła) i naturalnymi olejkami – na przykład arganowym.

Piszę o tym, bo jeden z kosmetyków który dziś przedstawiam – dla mojej skóry sprawdza się tylko w 50 procentach, przy pierwszym użyciu delikatnie piekł zaaplikowany na skórę. Piszę o nim, bo testowały go inne osoby i dla nich ten produkt był bardzo ok, a skóra po nim była przyjemna w dotyku i przetłuszczała się znaczniej mniej – i tak miał działać. Tak więc pamiętajcie również o tym, że kosmetyki należy zawsze dobierać do swojego typu skóry, nigdy nie kupujcie czegoś tylko dlatego, że ktoś Wam to polecił, lub pisze na etykiecie „działa cuda”, jeśli źle dobierzecie kosmetyk nie będzie działał cudów, wręcz odwrotnie.

Wyobraźcie sobie zebranie w redakcji – sytuacja kryzysowa, jak zwykle, trzeba prawie wszystko omówić, coś się nie zgadza, jakiś temat wyleciał, do jakiegoś nie ma zdjęć. Siedzi dwadzieścia osób, jedna koleżanka (z działu urody) uparcie stoi. Nie pomaga, że miejsca jest na tyle i wszyscy ją zachęcamy, żeby siadła. Nic. Stoi. Zebranie się zaczyna, wszyscy gadają, burza mózgów trwa, a koleżanka z urody zaczyna się kręcić. Nie bardzo wciąga ją dyskusja, wygląda na to że coś mocno odwraca jej uwagę. W pewnym momencie wierci się tak bardzo, że odwraca i naszą uwagę. Nie bardzo wiemy, co się dzieje, nikt jednak nie chce zapytać. Dopiero w momencie, kiedy już prawie nikt nie uczestniczy w spotkaniu, a wszyscy patrzą na nią, ona z zażenowaniem wypala: „Jak nie wyjdę się podrapać w tyłeczek, to nie wystoję ani minuty dłużej. Przepraszam.” Tak się oto kończy czasami testowanie nowych produktów. Tak wygląda życie dziewczyn z działu urody, nigdy nie wiesz kiedy wstaniesz o dziesięć lat młodsza lub kiedy wstaniesz z wysypką na tyłku.

Poniżej nowa lista kosmetyków, które chętnie Wam polecamy:

1/ Krem pod oczy Advanced Night Repair Eye Concentrate Matrix/ Estee Lauder

Estee Lauder walczy ze skutkami mikroruchów, wykonywanych przy mruganiu powieki, co prawdopodobnie naraża skórę wokół oczu na dodatkowy stres i podrażnienia. Advanced Night Repair Eye Concentrate Matrix otula skórę elastyczną siecią, która ma zabezpieczyć naskórek, ale również mocno go nawilżyć – eliksir zawiera w sobie dwa rodzaje kwasu hialuronowego i stymuluje skórę do jego zwiększonej produkcji.
Jest bardzo przyjemny w użyciu – ma bardzo delikatną i lekką konsystencję, faktycznie dobrze nawilża, wygładza zmarszczki i zmniejsza widocznie cienie pod oczami. Plus za aplikator.

Każdego dnia Twoje oczy, mrugając, bezwiednie wykonują ponad 10 000 mikroruchów, co pod względem wysiłku równa się przejściu 8 kilometrów dziennie.

Estee lauder night repair nihgt concentrate matrix.jpg

 

2/ Maskara Hypnôse / Lancôme
To jedna z moich ulubionych maskar – nie tylko pięknie podkreśla rzęsy, nadając spojrzeniu wyrazistości, ale też nie rozmazuje się ani podczas nakładania, ani podczas noszenia. Piękny, głęboki odcień czerni, sprawia że mascara nałożona na rzęsy od nasady po same końce, daje efekt porównywalny ze sztucznymi rzęsami. Aplikacja szczoteczką PowerFull jest łatwa i daje pełną kontrolę nad efektem – można wykonać nią delikatniejszy makijaż jak i mocno wytuszować rzęsy, bez efektu spektakularnego sklejenia. Mocno pogrubia, a jak ktoś jest obeznany ze szczoteczką to i ładnie można nią podkręcić rzęsy – nie korzystam z zalotki po tym, jak obejrzałam filmik na którym dziewczyna kicha podczas podkręcania rzęs i wyrywa je wszystkie, taki mój mały koszmar.

lancome Hypnose mascara.jpg

3/ Naturalny żel pod prysznic Geranium/ Yope

Pięknie się pieni i pięknie pachnie, pozostawia skórę delikatną i odświeżoną. Nadaje się zarówno dla wielbicieli szybkich pryszniców, jak i długich kapieli w bąbelkach. Zawiera naturalne ekstrakty roślinne – w tym ekstrakt z geranium, które działa przeciwbakteryjnie i kojąco. Jest prawie w stu procentach naturalny, ma neutralne i bezpieczne dla skóry pH, dzięki czemu nie powinien podrażniać.
Co może być zaskoczeniem – zapach, bo mimo że jest miły, delikatny, lekko słodki, to jednak w niczym nie przypomina mocnych, owocowych zapachów żeli i kremów pod prysznic, które kupujemy często w marketach. Ten zapach jest też lekko ziołowy, co nie jest absolutnie wadą, po prostu trzeba go wypróbować – jeśli wam nie spasuje, Yope ma też inne kompozycje zapachowe, w tym najnowszą – różaną.

Zel pod prysznic Yope.jpg

4/ Peeling solny do ciała Pomarańcza z cynamonem/ Mokosh

Jeden z piękniejszych prezentów jakie dostałam – nie tylko obłędnie pachnie, doprowadzając mnie do bankructwa, bo chodzę i kilogramami kupuję pomarańcze jak uzależniona, ale też jest bardzo skuteczny. Wszystko dzięki naturalnym i bardzo dobrym składnikom. Znajdziecie w nim masło shea, oleje: arganowy, jojoba, z wiesiołka, z marchewki i ze słodkich migdałów, które wzbogacają peelingującą bazę kosmetyku opartą na soli z Morza Martwego.
Nakładamy go na umytą i delikatnie wysuszoną skórę – nie może być ociekająca wodą, ale nie może być też sucha, masujemy zaczynając od łydek i idąc w górę przez uda, pośladki, brzuch, po delikatny masaż klatki i dekoltu. Ten zabieg działa relaksująco, odprężająco i pobudzająco jednocześnie. Skóra jest nawilżona, miękka, napięta i super gładka – efekt utrzymuje się długo, a regularne stosowanie poprawia kondycję skóry – zmniejsza celulit i rozstępy.

Peeling Mokosh: pomarańcza.jpg

5/ Peeling do twarzy Pure Neroli/ Evree

Peeling Pure Neroli zawiera w sobie ekstrakt z kwiatu neroli, który działa antybakteryjnie i lekko ściągająco, reguluje pracę gruczołów łojowych, ma działanie antyoksydacyjne. Dodatkowo znajdziecie w nim drobinki luffa, które mają peelingować – usuwają martwy naskórek, dotleniają skórę, masują. Drobinek tych jest jednak za mało, żebym mogła się zgodzić z określeniem zastosowanym przez producenta, dla mnie to nie peeling, to raczej żel do mycia twarzy z masującymi drobinkami – pozostawia skórę gładką, napiętą, zmniejsza błyszczenie – zda egzamin dla skóry tłustej i z niedoskonałościami. Zdecydowanie nie nadaje się do skóry, która jest przesuszona, tę może łatwo podrażnić.
Plus za ładny i egzotyczny, odprężający zapach.

Ervee: peeling Pure neroli.jpg


3 myśli w temacie “Kosmetyczne nowości #wypróbowałam #tested on my skin

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.