Nagie torsy, gołe łydki, ramiona, ręce, plecy – wszystkie męskie i wszystkie wydziarane. W warszawskiej Zachęcie możemy oglądać „Dziary” Maurycego Gomulickiego. Dla jednych będzie to zapis antropologiczny i krótka historia prymitywnego tatuażu, dla innych to będzie wycieczka po ludzkim ciele, jego historii, emocjach, wartościach, przekonaniach.

Panie, pan zaczeka
Maurycy sam jest wytatuowany – jak twierdzi każdy tatuaż to historia, szczególnie jeśli spojrzymy w przeszłość. Jego tatuaże nie powstały bez przyczyny, podobnie do tych, które udokumentował na swoich zdjęciach. 11 lat pracy, na ulicy i wśród ludzi pokazują skąd się wzięła nasza fascynacja tatuażem. Gomulicki sfotografował setki wydziaranych mężczyzn – wystawa prezentuje jedynie ułamek tego co zrobił; są to tatuaże prymitywne, robione grubą kreską, często niewyraźne, ale mocno osadzone w kontekście kulturowym. Gomulicki widzi w nich korzenie romantyzmu.
Róże, czaszki, pająki, kotwice, noże, krzyże, ale przede wszystkim nagie kobiety tatuowane od lat ’40 XX wieku powstały na ciałach mężczyzn, którzy najczęściej odsiadywali wyroki, pracowali na statkach, służyli w wojsku, schodzili do kopalni, czy pracowali przy piecach hutniczych. Tam gdzie liczyła się siła, a mężczyzna cały czas musiał walczyć o swoją pozycję pojawiały się prymitywne tatuaże. Były swojego rodzaju kodem, manifestacją. Jaskółka, palma, kotwica kojarzą się z wolnością, podróżami, i często były przypisywane marynarzom, ale jak zauważa Gomulicki także w więzieniach takie tatuaże były robione bardzo często, i wyrażały ludzką tęsknotę za wolnością.
Gomulicki długo i z poświęceniem fotografował i zagadywał. Nie jest łatwo podejść do wydziaranego, starszego typa i zapytać, czy można mu zrobić zdjęcie. Nawet jak się jest artystą, nawet jak się jest artystą znanym, bo taki typ nie wie i nie kojarzy, a robienie zdjęcia to trochę okradanie ludzi z ich intymności i historii. Mimo to, udało się zrobić Gomulickiemu ogromną ilość fotografii. Jak opowiada, aparat miał cały czas przy sobie i potrafił się wrócić, odwołać spotkanie, jak zobaczył jakiś cień szansy na współpracę, często więc widzimy na jego zdjęciach pewną „surowość”. To nie są zdjęcia stylizowane, piękne – podobnie jak tatuaże, które są mało estetycznym, ale żywym zapisem emocji ludzkich. Ta prostota i naturalność w pracach Gomulickiego, jest równie pociągająca, co siła i męskość jego bohaterów.

Goła baba na przedramieniu
Ta wystawa cieszy się ogromną popularnością szczególnie wśród młodych ludzi. Przychodzą, oglądają, czytają. Większość z nich ma już niejeden tatuaż na swoim ciele. Na schodach do Zachęty mijam młodą dziewczynę, sekundy wystarczą żebym wiedziała, że wystawa jej się podobała. Podobnie jak nie potrzebuję czasu, żeby ocenić jej wytatuowane ręce. Same rysunki nie są zaskoczeniem – dziewczyny dziś, podobnie jak mężczyźni kiedyś często tatuują się, żeby pokazać równość, siłę, to że one też mogą. Zdziwienie wywołuje fakt, że dziewczyna ma serię prymitywnych tatuaży, dokładnie takich jak oglądać możemy na wystawie – przy tym jest młoda i wygląda bardzo schludnie. To też jest manifest, bunt przeciwko poukładanej rzeczywistość, w której dużo rzeczy można przewidzieć, ale nie zawsze można je sobie poukładać w głowie.
Jeden obraz za tysiąc słów
Zachęta prezentuje przy wejściu jedynie krótką notę mówiącą o czym jest wystawa. Dalej w dwóch salach wywieszono serie zdjęć, każde zdjęcie to inny bohater, każde zdjęcie to inne dziary i inna historia.W ostatniej sali można oglądać kolejne zdjęcia, tym razem wyświetlane na ścianie. Maurycy Gomulicki namalował na ścianach kilka wzorów – kobieta, tygrys, palma. To, co dla niego jest z osobistego punktu widzenia istotne, te krótkie chwile kojarzone z wolnością, szczęściem, miłością, męską siłą. Oprócz tego gestu, który też jest jedynie wspomniany, widz nie dostaje nic, zostaje ze zdjęciami sam na sam. Z jednej strony daje to pole naszej wyobraźni, pozwala się zastanowić kim są Ci mężczyźni, co robili w życiu, co dla nich było ważne i istotne, co chcieli powiedzieć światu swoim tatuażem. Z drugiej strony żal mi, tych prawdziwych historii, które są pewnie barwne i szalone i o których Gomulicki słyszał podczas swojej pracy. Chciałabym wiedzieć więcej, przejść się po tych tatuażach i skonfrontować je z człowiekiem, na którego ciele widnieją.
Pozostaje mi przy następnej okazji sięgnąć po album „Dziary”, który towarzyszy wystawie.

Fotki.