Śledzimy najnowsze newsy ze świata muzyki i słuchamy nowości płytowych. Jaramy się listą nominowanych do Fryderyków, gdzie znaleźli się nasi ulubieńcy, między innymi Dawid Podsiadło, Kasia Nosowska, Mela Koteluk, czy Pola Rise. Przedstawiamy Wam Kwiat Jabłoni, duet który lirycznie śpiewa o życiu.
W muzyce nie ma przerwy zimowej i ciągle dzieje się coś nowego. Z gorących plotek już wiemy, że na Gali Oscarowej „Shallow” na żywo zaśpiewa Lady Gaga z Bradleyem Cooperem. W kraju zaś głównym faworytem muzyki rozrywkowej jest Dawid Podsiadło i jego „Małomiasteczkowy”, który zdominuje rozdanie Fryderyków. Wdechy też zostały przyznane, nagrodzono ekranizację „Ślepnąc od świateł”, dla mnie osobiście szytwniutką, pretensjonalną, ale jednak mocną w przekazie – wspominam o niej dlatego, że akurat tu wszyscy zachwycali się ścieżką dźwiękową.

Do wiosny jeszcze chwila, ale na to żeby zobaczyć jak kwitnie Kwiat Jabłoni nie trzeba czekać. Koncerty wyprzedane, fani z uporem maniaka czekali na debiutancki krążek, pre – ordery nie doszły jednak na czas. Przez rzesze fanów przelała się fala zawodu, gdyż musieli płyty „Niemożliwe” posłuchać na portalach streamingowych. Chodzą jednak plotki, że opóźnienie było spowodowane tym, że pre – orderów było sporo, a w każdym znajdą się autografy Kasi i Jacka Sienkiewiczów. Fani wybaczą.
„Niemożliwe” to tradycyjny folk (ja osobiście kłócę się z tradycyjnym, bo dla mnie bardziej nowoczesny, lub alternatywny, ale może iTunes zna się lepiej), jedenaście utworów rozpisanych na duet, fortepian i mandolinę. Czym duet Sienkiewiczów porywa w swojej muzyce? Tekstami, bo jak na młody wiek rodzeństwa, teksty które śpiewają są naiwnie mądre i przez to bardzo urocze. Linia melodyczna w ich utworach jest bardzo energiczna, dość szybka, z mocnymi akcentami i podbita echem elektroniki. To co słyszymy na płycie najszybciej można porównać do poezji śpiewanej.
„Niemożliwe nam się dostało, nie ma powodu do łez, a każdy mówi, że mało, musisz więcej niż chcesz…” śpiewają w singlu promującym płytę. To jest chyba największy hit tego wydawnictwa tuż obok porywającego „Wzięli zamknęli mi klub”, czy „Dziś późno pójdę spać”.
Zdecydowanie do posłuchania!

Zostajemy w Polsce przy muzyce jednak docenionej na zagranicznych scenach. Monika Brodka nagrała płytę koncertową MTV Unpluged i jest jedną z nielicznych polskich wykonawców zaproszonych przez MTV do współpracy. Ja Brodkę kocham za jej „Grandę”, która mimo że wydana w 2010 roku to ciągle gra. Moi znajomi ciągle słuchają „W pięciu smakach”, czy „Saute” i chętnie rozmawiają o tym momencie, kiedy Monika zdecydowała spróbować nagrać płytę o potencjale międzynarodowym, czyli „Clashes”.
Brodka MTV Unpluged to połączenie tych dwóch krążków, a także debiutanckiej płyty. Znajdziecie tu zarówno największe hity z „Grandy” jak i z „Clashes”. W nowych aranżacjach, z nową energią porywają równie mocno co w oryginale. „Syberię” śpiewa Brodka z Krzysiem Zalewskim, i wychodzi im to spektakularnie. Na płycie MTV mamy także przyjemność posłuchać „Santa Muerte” w duecie z Dawidem Podsiadłym, gdzie dzika melodia podbijana jest anielskim chórkiem, a na ich tle mocne głosy Moniki i Dawida przyprawiają o ciarki.
Jeśli lubicie dźwięki Moniki, to płyta MTV to wisienka na torcie – podsumowanie jej dotychczasowej kariery w pięknym i bardzo artystycznym stylu.

Osobiście bardzo czekałam na „Co przyjdzie?” Misi Furtak. Pamiętam jak wytypowałyśmy ją kilka lat temu jako artystkę z dużą szansą na karierę muzyczną. Wszystkie wtedy w redakcji śpiewałyśmy „Mózg”, krzycząc w openspace „biorę rysunek do kolorowania i wypełniam go ołówkiem, bo jestem półgłówkiem… mój mózg działa, jak on działa, nic działa, bum bum bum”. Później o Misi nie było wiele słychać, jak również o Tres B z którym współpracowała. Dla mnie takim małym powrotem było zaproszenie jej przez Wojtka Mazolewskiego do zaśpiewania „Love at first sight” na płycie „Chaos pełen idei”. Miałam okazję słuchać tego na żywo w wakacje i robi ogromne wrażenie. Czekałam więc na płytę, która miała bardzo miłe zapowiedzi ze strony Misi muzycznych przyjaciół, którzy chętnie się fotografowali z kartkami z napisem „co przyjdzie?”. I tak do tej pory zdążyłam przesłuchać ją już kilka razy. W pierwszym momencie wydała mi się zbyt smutna, żeby ją polubić, strasznie melancholijna i przygnębiająca. Ale jak da się jej szansę, to muzycznie jest ciekawa, wokalnie Misia dobrze się na niej bawi eksperymentując z głosem. Komentarzy porównują ja z PJ Harvey, Misia radzi słuchać swoich utworów w wannie i śmieje się, że przyjdzie wiosna.
„Co przyjdzie” pozostaje płytą dla melancholijnych romantyków i poszukiwaczy nowych brzmień.

Mało znany chłopak, którego muzyka świetnie komponuje się z obrazem, bo jego melodie chętnie wykorzystywane są jako ścieżka dźwiękowa filmów i seriali. Czy kojarzycie Daniela Spaleniaka? Ja osobiście do niedawna nie wiedziałam o jego istnieniu, a skomponował motyw muzyczny do serialu „Ozark”. Jestem pewna, że teraz co druga osoba już kojarzy muzykę Daniela. Tym razem coś o jego płycie „Life is somewhere else”. To już jego trzecia płyta w karierze wydana przez Antenę krzyku. Daniel nagrał album bardzo męski, mocny, ciężki, pełny emocji. Z rockowym charakterem śpiewa na nim utwory takie jak „Lonley nights”, „Straner”, czy „I don’t know who I am”.
Sam Daniel podzieliby płytę na dwie części – pierwsza część to nowe utwory, druga to te które towarzyszyły mu już od lat, a znalazły swoje miejsce dopiero na „Life is somewhere else”, między innymi „I’m gone”, czy „Looking for harmony”.
Płyta „Life…” miała premierę na początku 2018 roku, ale teraz jest nominowana do Fryderyków, więc warto po nią sięgnąć i przesłuchać. Może być też świetną zapowiedzią kolejnej płyty „Burning sea”, która ma mieć premierę pod koniec lutego.

A na koniec coś zupełnie z innej bajki, muzyka która przyprawia o gorączkę. Ukazał się album „Fever” Balthazar. Po solowych występach Maarten Devoldere i Jinte Deprez serwują nam utwory, które z prędkością błyskawicy wpadają w ucho i dobrze bujają. Powtarzalne, pościelowe refreny wspomagane przez chórki, mocny, męskie głosy wokalistów i zapętlone melodie to mocne strony tych utworów. Wystarczy raz posłuchać i już się zna tekst i melodie. Można śpiewać.
„Fever” to bardzo światowy pop z mocną linią basu, która podbija całość tak mocno, że faktycznie potrzeba dobitnego, męskiego głosu, żeby to wszystko mogło się zgrać. Wokalnie porównywani są do Nicka Cave, czy Iggy Popa.
Ich koncert już 1 marca w Proximie.