Piwnica, brak zasięgu i odłączony telefon, w kącie sterta pudełek na pizzę. Czteroosobowa rodzina – mąż, żona, córka i syn. W innej części miasta mieszka identyczna rodzina – mąż, żona, córka i syn, ich wielki dom, z przeszklonym wyjściem na zielony ogród wypełnia filmowy kadr w zupełnej kontrze. Jeden kraj, a dwa zupełnie inne światy. Bong Joon-Ho reżyser „Okji” i „Snowpiercer’a” powraca do kin ze swoim najnowszym filmem „Parasite”.
„Parasite” został nagrodzony w Wenecji Złotą Palmą, a Quentin Tarantino powiedział: Nikt nie kręci takich dobrych filmów rozrywkowych jak on! Miał na myśli Bong’a Jonn-Ho, koreańskiego reżysera, który dał się uwieść czarowi Hollywood – stąd znamy go z takich tytułów jak „Okja”, która wywołała mnóstwo kontrowersji, czy „Snowpiercer”. Tym razem jednak niepozory reżyser wraca do Korei i sięga po temat ważny, bardzo życiowy – niesprawiedliwość społeczna może być posunięta, aż do granic absurdu.

„Pomysł na ten film miałem w głowie jak kręciliśmy „Snowpiercer’a” – mówił Bong w jednym z wywiadów, przyznając się też do tego, że woli filmy produkowane z mniejszym rozmachem, gdzie wolności artystycznej jest znacznie więcej. Temat nierówności społecznej i wynikającej z niej agresji Bong obserwuje na ulicach Korei, tu ludzie mijają się, ale tylko biedni z biednymi, a bogaci z bogatymi, jeśli te dwa światy w jakiś przyziemny sposób się łączą, to tylko wtedy kiedy biedny obsługuje bogatego. I nie są to przyjemne spotkania – raczej pełne pogardy, ciszy i napięcia.
„Te dwie rodziny nigdy by się nie spotkały na ulicy, nie byłoby szans. Dlatego chciałem, aby spotkały się w filmie. Ta agresja, którą widać, ta walka o lepsze życie, kiedy oczywiście zdajesz sobie sprawę, że takie istnieje, przenika do filmu prosto z życia.” – podkreślał Bong.
Państwo Kim mieszkają w piwnicy. Nie ma tu dostępu do światła, małe okna umieszczone są na poziomie ulicy, która jest wybetonowanym zaułkiem, w którym na nieszczęście pijani chętnie opróżniają pęcherze po nocnym piciu. Nie ma w tej norze ani telewizji, ani internetu, chociaż dostęp do sieci jest przy kiblu, pod warunkiem, że złamie się hasło sąsiada.
Syn państwa Kim, Ki-woo dostaje niepowtarzalną szansę – może zostać korepetytorem młodej dziewczyny z dobrego domu. Kiedy przekracza próg domu państwa Parków, trudno mu uwierzyć, że obok ktoś żyje takim luksusowym życiem. Dom to pałac w nowoczesnym wydaniu, przeszklone tarasy, szerokie schody, piwnica w której trzyma się słoiki z sokiem i przetwory. Ten dom to także służba – jest gosposia, jest kierowca, i teraz on, nowy korepetytor, który mocno namiesza.

Kim- woo okazuje się bystrym chłopakiem, pełnym ambicji. Szybko wyczuwa moment, kiedy może się zaprzyjaźnić z Parkami. Z tej przyjaźni nie wyniknie jednak nic dobrego. Ich światy są tak inne, tak dalekie od siebie, że nietrudno tu o katastrofę.
To jest komedia, dramat i horror w jednym. Są momenty, że publiczność wybucha śmiechem, tak jak chwila, kiedy Kimowie siedzą sparaliżowani strachem w wielkim salonie, nie mogą się ruszyć terroryzowani przez byłą gosposię. Są też takie, kiedy widz czuje ukłucie niesprawiedliwości, kiedy Kimowie biegną podczas wielkiej ulewy – uciekają, brodząc w rzece deszczu płynącej w dół miasta. Wiedzą, że ich mieszkanie nie przetrwa tej powodzi. Woda ścieka wściekle nie tylko po bruku, ale też po twarzach Kimów. Za sobą zostawili piękny dom, który przez chwilę wydawał się ich, ale teraz nie mają złudzeń, muszą wrócić tam gdzie ich miejsce, do domu, do piwnicy. Ostatni moment, kiedy się spotkają z Parakmi to impreza urodzinowa.
„Jak zdecydowałeś kogo zabić? To musiała być trudna decyzja, a ginie tu sporo osób.” – padło pytanie z publiczności do Bonga podczas jednego ze spotkań. Reżyser przez moment się zastanawia. „Rzeczywiście. Ginie tu całkiem sporo osób, a w filmie mamy tylko kilku ważnych bohaterów. W sumie to te dwie rodziny grają główne role. To kogo zabiłem wynikało z opowieści, wydawało mi się to naturalne.” – odpowiada.
To fakt, w kulminacyjnej scenie, jak z horroru, kiedy się zupełnie tego nie spodziewamy leje się krew. I wiemy od pierwszego momentu, że po pierwszym ciosie musi nastąpić następny. Przemoc przetoczy się falą, a widz ma wrażenie, że reżyser, żeby pozostać sprawiedliwym zabije wszystkich. Wszystkim się należała kara.
I dla mnie ta scena byłaby świetnym zakończeniem, wszystko zostało powiedziane. Jednak Bong ciągnie swoją opowieść dalej. I jest to nawet zaskakujący ciąg dalszy. W ogóle mocną stroną tego filmu są zwroty akcji.
Osobiście muszę przyznać, że bardzo mi się podobał Parasite. Jak napisałam na stronie fejsbukowej:
Obejrzałam Allen’a (W deszczowy dzień w Nowym Jorku), obejrzałam Almodovara (Ból i blask), obejrzałam Tarantino (Pewnego razu…w Hollywood) – żaden z nich mnie nie zaskoczył, a Allen praktycznie wykończył, pierwszy raz spojrzałam na zegarek po 10 minutach seansu, myśląc: dramat, nie wytrzymam. I oto kinowy szach mat, żebyście nie przeoczyli, zdobywca Złotej Palmy – Parasite wyreżyserowany przez Bong Joon-ho. To o nim Tarantino powiedział: Absolutny wizjoner! Trudno się nie zgodzić. Jeśli chcecie iść do kina, to ja zdecydowanie polecam Parasite. Od 20 września.