Z miłości do wąskich, brukowanych uliczek, do fasad domów ozdobnie wykładanych azulejos, do słońca, które oświetla wszystkie zaułki i wpycha się wszędzie tam, gdzie naturalnie mógłby panować cień, i do ludzi powstała książka o Lizbonie. „Lizbona. Miasto, które przytula” to dialog między a-żurnalisztką (wersja portugalska i spolszczona dziennikarki) Weroniką Wawrzkowicz-Nasternak i jej koleżanką, portugalistką Marta Paixão. W środku znajdziemy felietony Weroniki, która opisuje swoje emocjonalne podejście do miasta, mieszkańców, ale też wywiady – rozmowy z tymi, którzy Lizbonę wybrali, pokochali i postanowili w niej żyć.
Pierwszy raz
Weronika Wawrzkowicz – Nasternak zaraz po wylądowaniu w słonecznej Lizbonie została przywitana przez Georga Clooney’a. Zaskakujące, prawda? Otwierają się drzwi, przed sobą widzisz halę przylotów i czarujący uśmiech największego amanta Hollywood, jak to możliwe, czy takie rzeczy się zdarzają? Georg jest zajęty, właśnie delektuje się kawą. Piękny i nieruchomy (cały czas ten sam uśmiech wita wszystkich turystów) widnieje na dużym plakacie reklamującym Nespresso.
„Zdobywca Oscara witający mnie w stolicy to bardzo miły początek znajomości z Lizboną” – odnotowała Weronika.
Marta Paixão siedzi w ciemnej i zimnej Polsce, jest końcówka XX wieku, niby ma być koniec świata, a tu jeszcze wszystko w powijakach, nawet internet. Marta musi wybrać kierunek studiów, rodzice przekonują, że powinna wybrać języki, bo ma zdolności w tym kierunku. Po mamie, która wykłada francuski, oczywiście. Marta chce jednak mieć w tym coś swojego, niech będą te języki, ale wybiera to, co jej się podoba, co jest egzotyczne i nieznane – portugalski. Kiedy pierwszy raz poleciała do Portugalii, to została.
„Wróciłam do Polski z jednym portugalskim żebrem, nie da się już go ze mnie wyrwać.” – mówi Marta.

Miasto na „sz”
Dziewczyny już na początku książki rzucają czytelnika na głębokie wody. Wszędzie pełno językowych zagadek, wszystko dla mnie zaczyna się i kończy na wymawianiu „sz”, zupełnie podobnie do portugalskiej tradycji witania się dwoma buziakami – dois beijinhos (doisz bejżniusz). Jak opowiada Marta najlepiej zanurzyć się w języku, wsłuchać się w niego, nie szukać na pierwszy raz poprawnego zapisu. Słuchaj i ucz się, tak brzmi pierwsza zasada. Śmieszne, podstawowe zwroty wplecione w luźną rozmowę na przykład o zamawianiu kawy zapamiętuje się bardzo szybko i spontanicznie.
Bao tarde! Uma bica por favor! – tak należy zamówić kawusię po dwunastej.
„Kiedy w Lizbonie zamawiasz kawę jak miejscowy, od razu zyskujesz szacunek kelnerów. Ty sprawiasz im radość, a oni dbają o to, żebyś czuł się jak u siebie” – pisze Marta.

Z lepszych zwrotów moja pamięć odnotowała „A idź do bobu!”, który używamy gdy chcemy „posłać kogoś w diabły” – Vai a fava! I „weź se zakręt!” – Vai dar uma Curva!
Zdecydowanie wolę jednak zamawiać kawę i delektować się kuchnią, więc mam nadzieję, że nie przyjdzie mi szybko użyć tych dwóch dość abstrakcyjnych zwrotów.
Przewodnik zostaw w domu
Nie przepadam za przewodnikami. Wiem, że są kompaktowe z czysto technicznych przyczyn, że muszą zawierać przede wszystkim przydatne i skompresowane informacje, ale tak jak zauważa autorka „Lizbony”, często tak kurczowo się ich trzymamy i tak bardzo chcemy zobaczyć i spróbować wszystkiego, co jest opisane na ich kartkach, że nie mamy czasu poznać miasta.
I tu właśnie „Lizbona. Miasto, które przytula” nokautuje konkurencję przewodnikową. Zdecydowanie szybciej zapamiętuję podstawowe słowa osadzone w historiach i anegdotach, podobnie jak elementy krajobrazu czy rys historyczny. Nie dociera do mnie, a nawet jeśli tak, to nie zostaje w mojej pamięci na długo słuchy tekst przewodnikowy. Ale jak Marta pisze o Lizbonie Moliny, który w książce „Jak przemijający cień” opisuje życie w stolicy Portuaglii zabójcy Martina Luthera Kinga i sugeruje, żeby z książką poznawać miasto, moja głowa zaczyna się ekscytować.
Tak wśród anegdot poznajemy brzegi rzeki Tag, Katedrę Se de Lisboa, zamki. Poznajemy historię miasta, oglądamy pomniki. Dowiadujemy się, że Cais de Colunas, to symboliczne wrota do Lizbony, wzorowane na wrotach Salomona, które prowadzą do Jerozolimy. Katedra Se, to świątynia wzniesiona na miejscu meczetu, który wyburzono po wygranej wojnie z Maurami (1147). Weronika z Martą przedstawiają nam Lizbonę jak dobrego znajomego. Nie tylko dowiadujemy się o historii, czy jak dotrzeć do miejsc, które warto zobaczyć, ale przy okazji dowiadujemy się sporo o ludziach, którzy to miasto tworzą.
Jedna z moich ulubionych anegdot dotyczy tego, że Weronika robi zdjęcia, którymi jest zilustrowana książka. Kiedyś zrobiła zdjęcie mężczyzny w podeszłym wieku z kotem na kolanach. W Polsce przyszło jej na myśl, że chciałaby żeby starszy pan otrzymał to zdjęcie. Z misją wysłała Martę, opisując jej obrazowo ulice – tu przy takim domu skręcisz w lewo, tu przy takim pomniku w prawo – nie znała adresu, nie znała pana, nie znała kota. Ale kojarzyła kawiarenkę. Marta odnalazła pana ze zdjęcia, który szczerze się wzruszył i nawet pamiętał „dziewczynę z aparatem”.
W Lizbonie można odnaleźć portrety lizbończyków wmurowane w ściany domów, co ma sugerować, że miasto to nie mury, to ludzie którzy w nim mieszkają. (projekt Camilii Watson A Tribute)

Rozmowy o Lizbonie
„Esencją tej książki są ludzie, którzy podzieli się z nami swoją Lizboną” – pisze Weronika. Do rozmów zaprosiła Janusza Andrasza i Davida Gaboriaud, którzy dzielą się swoimi pierwszymi wrażeniami, ulubionymi potrawami i miejscówkami. Andrzej Jakimowski opowiada o tym, jak to się stało, że Lizbona została bohaterką jego filmu „Imagine” i o kawiarence, gdzie warto wypić kawę „po polsku”. Bajkowe portrety uliczne maluje Shelly Ginenthal, która zdradza Portugalię wracając do Stanów na okres zimowy – wszyscy bohaterowie narzekają na brak centralnego ogrzewania, co zimą jest bardzo dotkliwą bolączką „mieszkańców, którzy mieli okazję przywyknąć do domowego ciepła”. Sophia, koleżanka Weroniki mówi o tym jak wygląda dziś życie w stolicy Portugalii. Jest opowieść kapitana Piotra Lipińskiego, który podziwia Białe Miasto z kokpitu pilota. Wśród bohaterów jest również Piotr Cieplak, autor „O niewiedzy w praktyce, czyli droga do Portugalii”, który uzmysłowił Weronice „jak ważne jest to, żeby wśród mnóstwa głosów usłyszeć swój własny”. Piotr jest reżyserem. Lizbonę maluje Dominik Jasiński, który zamienił stolicę na wiejskie obrzeża i uprawia swój własny ogródek, zgarniając tak obfite plony, że nawet ja pozazdrościłam.
Jest też na koniec rozdział „To, czego nie widać”, w którym Weronika z Martą rozmawiają o różnicach kulturowych i społecznych. O głośnych ulicach, bliskości, którą w Portugalii się celebruje, o podrywaniu i o urodzie. Miła informacja jest taka, że na portugalskich plażach Polki mogą się nauczyć, co to znaczy żyć w zgodzie ze swoim ciałem i kochać je takim jakie jest. Na tych plażach nie ma co pokazywać się w krytych, sportowych kostiumach jednoczęściowych, chyba ze chcecie zwracać na siebie uwagę.
Czytanie książki „Lizbona. Miasto, które przytula” kończy się tym, że przy dość głośno puszczonej Marizii, która przepięknie śpiewa fado, właśnie łączę żółtka z kajmakiem próbując pierwszy raz w życiu zrobić baba de camelo (ślinę wielbłąda). Zobaczymy, pewnie wyjdzie super słodkie i super dobre.
Kolejny krok to bukowanie biletów, albo przynajmniej wypad po wino dla kogoś, kto nie ma urlopu.

Lizbona. Miasto, które przytula/ Weronika Wawrzkowicz-Nasternak, Marta Paixão/ wyd. Wielka Litera
*zdjęcia i ich opisy pochodzą z książki
Lizbona, jedno z fajniejszych miast ❤️ Mogłabym tam mieszkać.
PolubieniePolubienie