Mary Komasa disarmed

Mary Komasa po czterech latach wraca z nową płytą. Mówi, że „Disarm” jest dedykowana jej pokoleniu, „pokoleniu spadających gwiazd”. W czasie nagrań tego międzynarodowego krążka – produkowany w Londynie, Berlinie i Warszawie, Mary brała udział w protestach na rzecz kobiet, wspomagała akcję sexed.pl, i przekonała się, że Brexit jest tak zupełnie na poważnie. Dziś nie boi się głośno mówić, co myśli, chce być głosem pokolenia i wierzy, że muzyka ma siłę oddziaływania. 

Wychowała się w artystycznej rodzinie, a każde z jej trójki rodzeństwa zawodowo zajmuje się sztuką. „Disarm” miało swoją premierę w czasie wyborów – jak mówi Mary, nie był to przypadek. Premiera jej płyty zgrała się w czasie z premierą filmu jej rodzonego brata – Jana Komasy. „Boże ciało” zostało docenione na licznych festiwalach, w tym na FFF w Gdyni. Mary właśnie na premierze w Gdyni widziała film po raz pierwszy. Dla niej to bardzo osobisty dialog z bratem – „to introwertyk, ale jego filmy są bardzo emocjonalne, dzięki nim mam dostęp do miejsc, do których normalnie nie ma wstępu.”*

To jest ryzykowna płyta, bo Mary odkrywa na niej swoje wewnętrzne emocje i doświadczenia. Przyznaje, że czasami myślała, że trochę za bardzo się odsłania. „Disarm” – rozbrój się, to zachęcenie, żeby zajrzeć w głąb siebie i skonfrontować się z rzeczywistością. To o swoim pokoleniu mówi: „pokolenie spadających gwiazd”. Określa nas (z połowy lat ’80) jako dzieci, które wszystko miały, ale chciały się buntować. Tylko ten bunt nic nie przyniósł.  

„Żyliśmy wygodnie, odkładaliśmy dorosłość na później. Wielu młodych ludzi do trzydziestki mieszkało z rodzicami, nie potrafiło się usamodzielnić. Byliśmy, jak trafnie określają to zjawisko Włosi, „bambocinni”, czyli dużymi dziećmi. Nagle zrobiło nam się tak beztrosko, że zupełnie zatraciliśmy poczucie odpowiedzialności za siebie i innych.”** – mówiła w wywiadzie dla GW.

Mary opowiada, że ma poczucie, że przespała ładnych kilka lat, a teraz zadaje sobie pytania bardzo podstawowe, o to kim jest i czy jej głos jest ważny. Na płycie śpiewa „I’m your flame, Give me revolution, I’m your liberty, Give me pleasure” [Jestem płomieniem, zróbmy rewolucję, Jestem wolnością, daj mi przyjemność]. Zapytana jakie rewolucje ma na myśli, odpowiada, że chciałaby być głosem pokolenia – „now I found my voice” [odnalazłam swój głos], śpiewa w innej piosence. Głosem pokolenia, które nie boi się odkrywać i być inne, które jest tolerancyjne i otwarte na drugiego człowieka i które nie boi się działać i do tego też Mary namawia. 

Na okładce stoi naga, ciało przykrywają tylko jej długie, blond włosy. Dla Mary nagie ciało nie jest prowokacją, bo nigdy nie postrzegała ciała jako czegoś prowokującego. Ciało jest naturalne, piękne, a nagie jest szczere i bezpretensjonalne. To też manifest – każdy ma prawo być taki jaki jest. Ten sam manifest zawarty jest w piosence „Be a boy”. 

„Premiera piosenki „Be a Boy” pokryła się z terminem organizowanych w wielu miastach Parad Równości. To ukłon w stronę społeczności LGBT, którą wspieram od początku mojej działalności artystycznej. Chciałabym, by ludzie mogli po prostu kochać i nie byli za tę miłość szykanowani. Nie będę milczeć, kiedy z mostu Łazienkowskiego skacze Milo Mazurkiewicz, transpłciowa działaczka Grupy Stonewall wspierającej LGBT, na ulicach Białegostoku agresywni narodowcy biją niewinnych ludzi, a dzień później bezkarnie śmieją się ofiarom w twarz” – opowiadała Mary.**

Mary z wykształcenia jest organistką kościelną, ale z muzyką lubi eksperymentować, chociaż swojej twórczości nie przykleja żadnej konkretnej łatki. Zapytana o gatunek, zawsze coś wymyśla w pośpiechu. Ostatnio krąży określenie dream pop noir, które jeden z dziennikarzy muzycznych przypisał do „Disarm”. Mnie ta płyta skojarzyła się z serialem „Euforia” – do oglądania na HBO.

Na „Disarm” słychać zarówno orkiestrę, jak i mocne basy. Mary muzykę komponowała we współpracy ze swoim mężem – Antonim Komasą – Łazarkiewiczem. Nagrywali w Londynie, Warszawie – tu nagrali orkiestrę i organy, Amsterdamie i Berlinie, gdzie Mary mieszka. Płyta będzie promowana w Polsce i za granicą, co wydaje się zupełnie naturalne, wszystkie piosenki są nagrane w języku angielskim – jak mówi artystka: „chcieliśmy dotrzeć do jak największej liczby osób”. 

Inspiracji przy tworzeniu Mary szuka w sztuce, tym razem było to przedstawienie „Fedry” w reżyserii  Krzysztofa Warlikowskiego z muzyką Pawła Mykietyna, pokazywane w paryskim Odeonie. Recenzenci pisali o nim „nadzwyczajne”. Mary na paryskim przedstawieniu siedziała z dyktafonem, żeby nie stracić nawet chwili. „Disarm” jest zadedykowane Stanisławowi Lemowi, jak mówi artystka „w podzięce za wspaniałe „Solaris”. 

Teraz przed Mary okres promowania płyty, podróży i koncertów. Później artystka wróci do porannej herbaty i tostów w towarzystwie męża, do jogi i długich spacerów po Berlinie. Będziecie ją mogli spotkać na pchlich targach, w vintage shopach, Sticks’n’Sushi, czy przechodzącą przez park Gleisdreieck. 

zródło: *vogue.pl, **GW



Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.