Uwielbiam ten moment, kiedy wieczorem można siąść wygodnie w fotelu i oddać się czytaniu. Pogoda sprzyja, bo na zewnątrz jest coraz ciemnej i zimniej. Tym bardziej warto sięgnąć po książki, bo jest z czego wybierać. Ja ostatnio coraz częściej sięgam po reportaże – nic tak nie uczy zrozumienia jak historie i życie innych ludzi, łapiemy wtedy dystans do naszego własnego życia. I okazuje się często, że żyjemy „jak u Pana Boga za piecem”. Dla rozrywki polecam coś lekkiego o zwierzętach, one też lubią czytać książki. Nie wiem czy słyszeliście o akcji czytanie w schroniskach – podobno działa to uspokajająco zarówno na psy jak i na czytających. Nie bądźmy dzikami i poczytajmy razem.
1/ „Zdążyć przed Panem Bogiem”/ Hanna Krall i „Marek Edelman. Życie. Do końca”/ Witold Bereś, Krzysztof Burnetko
W 1976 roku powstała książka „Zdążyć przed Panem Bogiem” – rozmowa Hanny Krall z Markiem Edelmanem. Chaotyczny, szczery i bardzo przejmujący dialog z jednym z przywódców powstania w Getcie Warszawskim, z człowiekiem, który stojąc przy bramie, patrzył jak ludzie idą na śmieć, a czasami wyciągał ich za ramię z kolejki odwlekając wyrok. Po wojnie zajął się medycyną, i dzięki jego innowacjom polska kardiochirurgia zrobiła znaczące postępy – Edelman operował między innymi z profesorem Mollem.
Hanna Krall przyjaźniła się z doktorem Edelmanem długie lata, i zwykła się zastanawiać jak wyglądało jego spotkanie z Bogiem, bo Marek Edelman nie tylko się z nim ścigał, ale również przeklinał go jak nikt inny. W wywiadach mówiła: „powtarzał, że przecież Boga nie ma, no nie ma. Jest natura, przyroda, jest przypadek, są zbiegi okoliczności, ale on osobiście bardzo dobrze wie, że Boga nie ma. Że tam, po śmierci, nie jest ani ciemno, ani widno, ani jasno, ani zimno, ani ciepło. Tam po prostu nie ma nic, nie ma Boga.
A gdy działo się coś strasznego, to on natychmiast temu Bogu, którego nie ma, robił wściekłe awantury.”*
Podobno Edelman potrafił postawić rozpoznanie w ciągu kilku minut, trafnie. „Najlepiej stawiać na najprostsze rozwiązania, one sprawdzają się najczęściej” – mówił. Nie mógł przejść obojętnie obok chorej osoby i nie zwrócić jej uwagi, nie powiedzieć, oglądał nawet ludzi w warzywniaku, oczywiście pod kątem medycznym. Krall wspomina jaki potrafił być nieustępliwy i jak bardzo walczył o pacjentów.
„Dzwoni Marek. I tym swoim rozkazującym tonem mówi, że musi mieć na jutro maszynę do szycia marki Łucznik. Wieloczynnościową i elektryczną. To żądanie było równie nierealne jak paszport do Izraela. Maszyny robili w Radomiu, w ogóle nie było ich na rynku, trzeba się było bić o talony i zapisać do kolejki.
Spytałam: „Po co ci ten Łucznik?”. Okazało się, że jego pacjentka miała mieć trudną operację serca u profesora Molla, a marzyła o maszynie. I Marek bardzo chciał, żeby ją dostała, zanim pójdzie na operację. Bo jeśli ta maszyna stanie u niej w domu, to kobieta będzie chciała wyzdrowieć. Dla tej cudownej maszyny, która na nią czeka.”* – mówiła w wywiadzie dla GW. Maszyna została zakupiona przez Edelmana, operacja się udała i pacjentka wróciła do domu.
„Edelman. Życie do końca” to nota biograficzna doktora Edelmana – więcej szczegółowych informacji o jego pobycie w Getcie, o tym jak zajął się medycyną. A doktor niechętnie mówił, i nie ze wszystkimi chciał rozmawiać, bo jak twierdził, „nie każdy jest w stanie zrozumieć o czym mówię, to po co gadać…”

2/ Obłęd/ Justyna Kopińska
Justyna Kopińska jest jedną z najbardziej znanych i cenionych reportażystek – sięga po tematy trudne społecznie, to ona zajęła się się sprawą siostry Bernadety, z czego powstała książka „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?”, chyba najbardziej znana i głośna w ciągu ostatnich lat. Wydała również zbiory reportaży „Polska odwraca oczy” czy „Z nienawiści do kobiet”.
Tym razem Kopińska sięga po fikcję, którą buduje w oparciu o swoje doświadczenia i rozmowy. Rysuje przed nami obraz szpitala psychiatrycznego, w którym rządzi niepodzielnie pani ordynator. Z jej chorej psychiki powstaje system szpitalny oparty na karach i podziałach. Do tego szpitala trafia reporter, który na własnej skórze chce się przekonać jak wygląda leczenie na oddziale doktor Wasny.
„Postaci są fikcyjne, ale wszystkie sportretowane mechanizmy są prawdziwe. Przywołane kary –wielogodzinne stanie na baczność, przywiązywanie pasami, upokarzanie, odcinanie pacjentów od kontaktów z rodziną i światem, faszerowanie niepotrzebnymi lekami i zastrzykami – rzeczywiście miały miejsce w szpitalach psychiatrycznych w Polsce.” – mówiła Justyna Kopińska w wywiadzie.**

3/Nieradość/ Paweł Sołtys
Paweł Sołtys znany też jako Pablopavo, warszawiak i muzyk, wydał niedawno swój drugi zbiór opowiadań. Paweł pisze i śpiewa inaczej niż wszyscy – zwykle o prostych ludziach, ale bardzo „egzotycznym i ciekawym” językiem. Jego opowiadania oplatają wyobraźnię, w tej plątaninie nie zawsze łatwo się znaleźć, bohaterowie są, ale nie do końca wiadomo kim, gubią się i odnajdują, po to żeby przeżyć z nami jakieś chwile swojego życia w całkowitym roztargnieniu.
„Niektórzy czytelnicy mogą być zdziwieni, że konduktor idzie tam z dziewczyną, choć wrócił przecież do głównego nurtu opowiadania. Och, gdybyśmy wszyscy umieli nie zostawać w bocznych, zapomnianych alejkach opowieści. Jakże byłoby wygodnie żyć tylko tu i teraz. Nie stać bezradnie na marginesie czyjejś albo własnej historii, bezradnie próbując się wydostać z godziny dawnego rozstania, z dnia okropnego błędu.”***
Jak napisał pewien recenzent: „Nieradość radości nie przyniesienie, ale satysfakcję z czytania już tak.” Nie można się pod tym nie podpisać.
Fragment z „Ballady martwego poety w marynarce”:
„Tak, a wcześniej był salonik, sprzedaż, wydawnictwo Książka i Wiedza, ty nie możesz pamiętać. No ale to Luzztro w każdym razie zamknięte, a przed wejściem siedzi z psem na kołdrze brudnej Bułat Okudżawa. To znaczy, wiadomo, że nie on, ale podobny, łysawy, w okularach, z tym takim wąsikiem. I żebrze. Ja pijany oczy wytrzeszczam, bo w siedemdziesiątych, osiemdziesiątych latach Książka i Wiedza wydała mu którąś z tych jego historycznych powieści. Oni wszyscy, ci porządniejsi, pisali wtedy albo dla dzieci, albo o wojnach napoleońskich, wiadomo. I dobrze, i ja wiem, tak wytrzeszczając te oczy moje pijane, że to podobny facet po prostu, z psem takim fafikiem niewielkim, ale dlaczego tam usiadł? Tam mało kto chodzi przecież, a obok Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, dalej Stare Miasto. No, o wiele lepsze miejsca na żebry.
– Może przegoniony?
– Tak pomyślałem, że przegoniony, jak ta księgarnia przegoniona. Ale wiesz, ile osób by poznało, że to Okudżawa, w Warszawie? Dwieście na te dwa miliony? Może teraz ktoś z tych Ukraińców, ale to też małolaty przecież. Więc gadam do niego po rosyjsku. „Co tu pan robi, panie Okudżawa?”. Na „wy”, znaczy, mówię do niego, a ten sukinsyn tylko się uśmiecha spod tego wąsa mizernego. Więc ja coraz bardziej nie wiem, czy to Rom jakiś z Rumunii albo Mołdawii i nie rozumie, czy może Polak, ale Polak toby jakoś zareagował, żachnął się czy coś, nie? Albo to jednak Bułat Okudżawa siedzi z psem w miejscu, które może pamiętać, bo tu, w przeszklonej witrynie stało jego „Spotkanie z Bonapartem”?
– Uciekałbym.
– No aż tak to nie. Poszedłem, nawet mu złotówki nie wrzuciłem, bo nic nie miałem. W porządnej bajce spotka mnie za to kara. He, he, tylko jak ją rozpoznać wśród innych?”***

4/ Powiedzieli, żebym przyszła sama. Za linią dżihadu/ Mekhennet Soudat
Zaczęło się od zupełnie innej książki, sięgnęłam po niedawno wydane rozmowy z reporterami wojennymi „Wojna jest zawsze przegrana” – wciągające i szczere świadectwo jak pracują dziennikarze podczas konfliktów. Jak tylko skończyłam wpadłam na „Powiedzieli, żebym przyszła sama”. Nigdy nie byłam w stanie zrozumieć, co może popchnąć człowieka to tego, żeby poświęcił swoje życie i życie swoich bliskich, żeby z szeroko otwartymi oczami mierzył do innego człowieka po to, żeby zabić. Widziałam dzieci z karabinami, młodzież ciut młodszą ode mnie, która miała prawo zdecydować o życiu i śmierci. Również moim życiu, w wypadku gdyby poczuli się zagrożeni. Do dziś jak o tym myślę, mam dreszcze. Nie wiem czy byłabym w stanie poprowadzić konstruktywną rozmowę z kimś, kto nieustannie planuje zamachy. Ale takie rozmowy są ważne, to dzięki nim możemy choć trochę zrozumieć źródło tych działań, a tylko dzięki zrozumieniu możemy działać i planować, zapobiegać.
„Oznajmiłam moim kontaktom w ISIS, że zadam takie pytania, jakie zechcę, ale nie zamierzam autoryzować ich wypowiedzi ani nie pokażę im artykułu przed publikacją. Musiałam też otrzymać gwarancję, że nie zostanę porwana.” – pisze Mekhennet Soudat, dziennikarka niemiecka marokańskiego pochodzenia. Być może dzięki temu, że łączy kulturę europejską z tradycjami muzułmańskimi, łatwiej jej zrozumieć jak przebiega konflikt na Bliskim Wschodzie, łatwiej jej też nawiązać nić porozumienia, chociaż ona szczerze przyznaje, że stoi po drugiej stronie barykady – jest przecież europejką, dziennikarką, feministką.
Jedno z jej pierwszych śledztw dotyczyło zamachów z września 2001 roku na WTC i amerykański Pentagon, Ci którzy byli odpowiedzialni za ataki, planowali je w Hamburgu. Podobna historia dotyczy Jihadi Johna, który był Brytyjczykiem. To również Soudat opisała tortury w tajnych więzieniach CIA.
Już prolog robi wrażenie. „Powiedzieli, żebym przyszła sama. Wszystko musiałam zostawić w hotelu. Mogłam zabrać ze sobą kartę i długopis. Poszłam zapytać jaka jest długofalowa strategia Państwa Islamskiego.” Turcja. Rok 2014. Za moment o ISIS będzie głośno, wszystko za sprawą publicznej egzekucji amerykańskiego dziennikarza Jamesa Foley’a, któremu ścięto głowę, a filmik wrzucono do sieci.
„Powiedzieli, żebym przyszła sama” to książka mocna. Warto ją przeczytać, żeby choć trochę zrozumieć i wyciągnąć wnioski, bo konflikty na tle religijnym, rasowym i kulturowym to miliony zabitych, tyle samo rannych i okaleczonych, ludzi bez dachu nad głową, żyjących w ciągłym strachu, niepewnych jutra.

5/ Zwierzyniec/ Jerzy Bralczyk
„Ukochany Profesor od języka” – tak mówiliśmy o Jerzym Bralczyku na uniwerku. Nie było drugich tak wesołych i tak mądrych jednocześnie zajęć. Mogliśmy przychodzić nieprzygotowani, ale zawsze językowo sprawni. Tak, jak migaliśmy się na innych przedmiotach, tak u Profesora nikt nie chciał się migać, bo szukanie słownych kruczków było dziką przyjemnością.
I tak od tego dzika do dzikich przyjemności możemy przejść czytając „Zwierzyniec”. Mogłabym się pokusić o opisanie tej książki ale najlepiej zobaczyć jaką przyjemność sprawia zabawa językiem, szczególnie, że Profesor Bralczyk jest bardzo rozrywkowy językowo, a jego wiedza wręcz onieśmielająca.
„Zwierzyńcem nazywano kiedyś wydzielony teren dla zwierząt, wydzielony przez ludzi oczywiście, nie przez zwierzęta. Trzymano tam zwierzęta egzotyczne, na pokaz, albo dzikie swojskie, żeby na nie polować. To pierwsze przeznaczenie pozostało w ogrodach zoologicznych nazywanych zwierzyńcami już tylko żartobliwie. Zwierzyńców do polowań już na szczęście nie mamy. W każdym razie oficjalnie.
…
Ten „Zwierzyniec” nie jest przenośny, są w nim prawdziwe zwierzęta, choć tylko w pewien, dostępny nam zresztą sposób – przez swoje nazwy. Zwierzęta polskie, ale nieoswojone, choć nie zawsze szczególnie dzikie. Są ssaki, gady, płazy, owady, a i robaki również też. Ryb nie ma, nawet i raków na tym bezrybiu brak – są tylko lądowe: polne, leśne i powietrzne. Te łatwo rozpoznawalne i mniej zauważalne. I takie, które za polskie trudniej nam uznać, ale bywają u nas, bywały lub od niedawna dopiero są. I dwa takie zwierzęta, których już nie ma.
…
Samo słowo zwierzę ma i pochodzenie ciekawe, i frazeologię bogatą, i rodzinę szeroką.”****
Jeśli ktoś lubi język tak mocno jak zwierzęta to koniecznie musi sięgnąć po tę książkę.

Źródła:
*z: http://wyborcza.pl/7,75517,24400875,hanna-krall-a-co-jesli-marek-edelman-po-smierci-spotkal.html
**z:https://www.vogue.pl/a/justyna-kopinska-obled-dotyka-kazdego
***fragment: „Ballada martwego poety w marynarce” pochodzi z „Nieradości”
****fragment: „Zwierzyniec”
Czytam Obłęd i sama nie wiem czy to dobra ksiażkq czy nie, chyba wolałam Kopińską jako reportażystke.
PolubieniePolubienie