Nie ma drugich takich targów. W ten weekend w warszawskim Koneserze był prawdziwy tłok – nie tylko przyjechała pokaźna liczba wystawców, ale też zainteresowanie kupujących było ogromne. Wystarczy powiedzieć, że alejki w hali były tak wąskie, że ledwo się mieściły dwie osoby, kolejki do stoisk tak długie, że trzeba było czekać cierpliwie na swoją szansę, żeby coś kupić. W zamian za to, można było porozmawiać z przedstawicielami marek, którzy chętnie dzielili się wiedzą o kosmetykach i pomagali dobrać odpowiednią pielęgnację. Było też mnóstwo promocji i przecen, które są na wagę złota, bo niszowe, dobre marki nie należą do najtańszych. My przedstawiamy Wam marki, które zwróciły naszą uwagę.
Zacznijmy od tego, że bardzo chętnie przetestowałabym praktycznie wszystko co było na Ekocudach. Mimo, że na targach było ciasno i tłoczno, to trzeba zauważyć, że również było miło i przyjemnie. Niewiele targów pachnie tak jak Ekocuda – chodzenie po stoiskach to aromaterapia sama w sobie. Wszystko pachnie tu owocami, lasem, latem, morską bryzą. W rozmowach słychać o dobroczynnych olejach, witaminach, minerałach, o tym dlaczego warto coś kupić i kiedy.

Mam swoich ulubieńców, na Ekocudach miałam upolować mydła z Ministerstwa Dobrego Mydła, z których zrezygnowałam pod wpływem wykładu o oczyszczaniu twarzy, esencje Acerola z IOSSI, olejek do demakijażu od Resibo, to tylko początek listy. Ale też przy tej długiej liście, ciągle i niezmiennie powtarzam jak mantrę – „mniej znaczy więcej, nie obciążam niepotrzebnie skóry i nie kupuję kosmetyków, tylko po to, żeby stały i kurzyły się w łazience”.
Z olejku zrezygnowałam, bo okazuje się, że olejki mimo faktu, że są dobre w usuwaniu makijażu, to nie są niezastąpione, a nieusunięte z twarzy w kolejnych etapach oczyszczania mogą obciążać i zapychać pory, tym bardziej że przy demakijażu łączą się z kosmetykami, które mają zmyć, powstaje coś, co przypomina oleistą maź – która jest do zmycia, nie ma opcji żeby tak ją zostawić. Skoro nakładam olejki – super skład i pięlęgnacja, bardzo wysoka cena, tylko po to żeby później je dobrze zmyć, to nie czarujmy się, na skórze z tych dobroczynnych składników nie zostanie nic. Zostałam więc przy rękawicy Glov (również było stoisko), która usuwa makijaż i jako drugi etap oczyszczania stosuję żel do mycia twarzy – niekoniecznie musi się pienić na potęgę, te które zawierają olejki nie mają prawa się tak pienić. Do lamusa odkładamy więc nasze uwielbienie dla delikatnych, puszystych pianek.
Z wykładu można się było dowiedzieć, co to są micele i jak powszechnie stosuje się je w kosmetykach oczyszczających. Upewniłam się również, że micele też należy bezwzględnie zmywać z twarzy, gdyż micel nie rozróżnia drobinek zanieczyszczeń od na przykład cementu komórkowego naskórka, w oczyszczaniu może usunąć i jedno i drugie, przy czym zazwyczaj usuwa jednak tę warstwę naskórka, która i tak bywa uszkodzona i którą powinniśmy usuwać. Micel zaś pozostawiony na skórze, jako substancja czynna może powodować podrażnienia uszkadzając naturalną barierę ochronną skóry.
Co z tym mydłem? Czasami myję twarz mydłem, mam wrażenie, że mydło usuwa wszystkie zanieczyszczenia i skóra jest po nim krystalicznie czysta. Przy czym wybieram do mycia mydła z olejami, gdzie stopień zolejenia jest wysoki, co oznacza że spora część oleju nie jest poddana obróbce w wysokiej temperaturze. Wybieram też te, które zawierają takie składniki jak nagietek, rumianek, czy płatki owsiane, które działają nie tylko antybakteryjnie, ale i kojąco na skórę. Mimo tego dobra, mydła w kostce, nawet naturalne mają wyższe pH niż nasza skóra, co znaczy tyle tylko i aż tyle, że zaburzają naturalne pH naszej skóry. Można je stosować do mycia pod warunkiem, że sięgniemy poźniej na przykład po tonik do twarzy, który wyrównuje pH skóry. Tonik zazwyczaj będzie zawierał dużo składników czynnych na przykład modny ostatnio skwalan, czy kwas hialuronowy. Toników nie zmywamy już niczym, są takim etapem pielęgnacji, który ma przygotować skórę na przyjęcie esencji lub kremu. Dobry krem wykasuje zbędną w pielęgnacji esencję. Jeśli nie używamy mydła, tylko stosujemy żele do mycia twarzy które nie zaburzają naszego pH, zamiast toniku możemy sobie pozwolić na użycie na przykład hydrolatu. Ja wybrałam hydrolat malinowy, ale uwielbiam hydrolat różany do MDM. Zobaczymy jak działa malinowy. W końcu na targach trzeba korzystać i próbować, odkrywać.
W rozmowach padły pytania o użyczcie sonicznych szczoteczek do mycia twarzy. Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że nie tylko są skuteczne i ładnie oczyszczają, ale też nie powinny podrażniać skóry. Dziewczyna, która to mówiła ewidentnie jest ich fanką, a jej skóra była w takiej kondycji, że tylko pozazdrościć. Jest też biotechnologiem i pracuje w branży kosmetycznej wystarczająco długo, żeby jej zaufać.
Na Ekocudach można znaleźć około 300 wystawców – skład się zmienia w poszczególnych miastach, ale ta liczba i tak robi ogromne wrażenie. Nie będę się zachwycała markami, które już znacie. Wybrałam dla Was marki, które są mniej znane, a warte przetestowania, marki które mnie zaskoczyły swoimi produktami.
1/ Alchemia lasu – botaniki
W swoim składzie mają wszystko co najlepsze, w stu procentach naturalne. Pomysły na składy czerpią wprost z lasu, stąd perfumy pachnące sosną, świerkiem, cedrem, esencje zawierające w składzie malinę, porzeczkę, jeżynę i borówkę. To u nich dziewczyny kupują „żywy krem”, co oznacza, że oleje i masła użyte przy jego produkcji były tłoczone na zimno. Jak piszę, że skład zawiera wszystko co najlepsze, to mam na myśli skład dokładnie taki jak żywego kremu do twarzy, gdzie znajdziecie: masło kakaowe, maslo cupuacu, masło mango, olej kokosowy, masło shea, olej z pestek moreli, olej z migdałów, olej z wiesiołka, olej z orzechów macadamia, olej z pestek winogron, olejki eteryczne z: róży, kadzidłowca, mirry, lawendy, drzewa sandałowego, witaminę E. Ponieważ jest on w stu procentach naturalny to data jego przydatności jest krótka – to około 11 miesięcy, i być może fajnie byłoby go trzymać w lodówce, ale nie ma takich zaleceń. Warto przetestować Alchemię Lasu, chociaż by ze względu na niszowe składy i zapachy.

2/ Sapunoteka
Sapunoteka to chorwacka marka, która bazuje na składnikach oraz roślinach pozyskiwanych w Chorwacji. To mała firma rodzinna, ich kosmetyki są wegańskie, wytwarzane ręcznie i zapakowane w ekologiczne opakowania. Warto zwrócić uwagę na bogatą ofertę kremów do twarzy – każdy znajdzie u nich coś dla siebie, mnie zainteresowały połączenia: nieśmiertelnik i dzika róża dla cery naczynkowej, rumianek i czarnuszka dla alergików, i bergamotka, orzech laskowy dla cery problematycznej. Mają w ofercie również balsamy do ciała i kremy do rąk nad którymi spędziłam trochę czasu, usilnie testując je na wysmarowanej już poprzednio kremami ręce.

3/ O! Figa
O! Figa to kilka produktów zamkniętych w kolorowych opakowaniach – znajdziecie tu między innymi hydrolat z wiązówki błotnej, skwalan, serum olejowe dzika figa, esencję z opuncji figowej, hydrolat różany, żel hialuronowy – oparty na połączeniu trzech kwasów, o różnej wielkości cząsteczek, co sprawia że żel ten jest bardzo skuteczny, i last but not least żel pod oczy granat.
I na granat warto zwrócić szczególnie swoją uwagę – jego skład to żel hialuronowy, odpowiadający za nawilżenie, olej z opuncji figowej – naturalny botoks, olej z nasion marchwi, który działa antyoksydacyjnie i ma sporo kwasu omega -9, ekstrakt z nasion granatu, który zawiera kwas punicynowy, omega -5 i fitoestrogen. Dalej skład żelu uzupełnia fitokolagen, pozyskiwany z drożdży, lizat ze sfermentowanej bakterii lactobacillus, ekstrakt z liści zielonej herbaty, ekstrakt z owocu granatu oraz kofeina – wszystko, co sprawia, że zmarszczki wokół oczu nie mają szans.

4/ My magic essence
Marka pozytywnie zakręconej dziewczyny, która jest nie tylko fanką kosmetyków naturalnych, ale również joginką i coachem zdrowego żywienia. Karolina chętnie dzieli się swoją wiedzą na temat slow life. Kosmetyki tworzy w oparciu o kilka zasad: nasza skóra chłonie wszystko, wiec nakłada na nią tylko to co mogłaby zjeść i z wielką świadomością wybiera składniki; w 100% naturalne produkty i najwyższej jakości – czyli jeśli masło i olej, to nierafinowane, organiczne, fair trade, kiedy tylko jest to możliwe, tłoczone na zimno, żeby utrzymać maksimum składników odżywczych; olejki z esencji roślin, których używa są jakości terapeutycznej i leczniczej, jadalne, co oznacza, że nie tylko pachną, ale są poddane najbardziej wymagającym procesom pozyskiwania, przez co mogą na nas oddziaływać zdrowotnie; wszystko robi ręcznie, w małych partiach; korzysta z opakowań szklanych i ciemnych, aby esencje i składniki czynne miały dłuższy czas przydatności i działania.

5/ Herbs & Hydro
Mam słabość do szamponów w kostce, testuje je chętnie i większość z nich mi służy. Ciężko mi było minąć stoisko Herbs & Hydro, gdzie w metalowych puszeczkach i papierowych zawiniątkach były ukryte mydła i szampony. Większość z nich w swoim składzie zawiera olej konopny, ale dodatki są już bardzo zachęcające, na przykład maliny czy mango. Szampon z malinami w składzie ma na przykład: oprócz delikatnych sufrakantów (środki myjące), białą i czerwoną glinkę, masło kakaowe, glony morskie, olej z pestek malin, hydrolat pomarańczowy i pantenol. Jego pH jest zbliżone do pH skóry głowy, więc nie podrażnia. Nie pozostaje nic tylko testować.

Na Ekocudach były także HelloBottl ze swoimi butelkami, czy woskowijki, które są świetną alternatywą dla folii spożywczej. Ogólnie muszę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem, że mamy tyle produktów, tak dobrej jakości, ekologicznych i w przystępnych cenach, aż dziw że ciągle kupujemy chemię w marketach nie licząc się ze swoim zdrowiem.

Moją uwagę także przyciągnęło stoisko Laboratorium Aromaterapii – olejki eteryczne są świetnym rozwiązaniem, jeśli lubimy żeby w domu panował ładny zapach, a nie znosimy odświeżaczy powietrza, które po pierwsze pachną zbyt intensywnie, po drugie wcale nie są takie zdrowe. Aromaterapia poprawia nastrój i pozytywnie wpływa na zdrowie, co można było sprawdzić stojąc przy ich stoisku. Podobnie jak przy stoisku Essence, gdzie unosiła się przyjemna, wodna mgiełka.

Zdjęcie dnia z tej niedzieli to córka założycielki marki Frigde, która wyjada balsam do ust prosto ze słoiczka. Pamiętamy o tym, że o piękno należy dbać też od wewnątrz – nawilżanie, olejowanie, witaminy, minerały, ot taka podstawa.