Nagłówki gazet głoszą „Black Lives Matter ma swój czas”, pokazują płonące budynki, ciche demonstracje, klękającą przed demonstrującymi policję. W tym samym czasie prezydent Donald Trump na ulice wysyła wojsko, żeby pilnowało obywateli, bo przecież podczas demonstracji dochodzi do rozbojów. Czy po śmierci George’a Floyd’a Ameryka ma szansę się zmienić i rozwiązać problem z którym boryka się od stuleci?
Wszystko zaczęło się od filmiku, bardzo drastycznego, na którym spacyfikowany George Floyd błaga policjanta, żeby ten przestał go dusić. Policjant dociska Floyd’a do ziemi, uniemożliwiając mu oddychanie. Skutkiem tej interwencji jest śmierć czarnoskórego mężczyzny. Jego zabójcą jest biały policjant. Ta śmierć nie powinna się wydarzyć.
To nie jest pierwsza taka śmierć w Ameryce – państwie, którego społeczeństwo jest jedną, wielką mieszanką ludzkich ras i narodowości, które jest raczej postrzegane jako otwarte i przyjazne. Ciągle dochodzi tu do łamania podstawowych ludzkich praw. Ludziom nie żyje się w Stanach, aż tak wspaniale jakbyśmy sobie wyobrażali, a podział społeczeństwa na lepszych i gorszych jest mocno ugruntowany. To takie samonapędzające się koło – od niewolnictwa i dominacji białej rasy, po dziś dzień. I to nie jest tak, że nikt z tym nic nie robi – problem w tym, że te działania nie przynoszą takich skutków na jakie byśmy liczyli, a systemowy rasizm nie słabnie.

Dzielnice biedy, to miejsca które ciągle istnieją na mapach miast Ameryki – Black Lives Matter, które rzeczywiście ma swój czas już od dawna podkreśla, że większy nadzór policyjny w miejscach, gdzie występują patologie to za mało, potrzeba tam wsparcia, edukacji, ludzkiej dobroci i zrozumienia. A i to może nie wystarczyć, żeby zmienić mentalność ludzi, którzy czują się gorsi już od urodzenia.
Black Lives Matter powstało w odpowiedzi na śmierć Treyvon’a Martin’a, który w 2013 roku wyszedł po zakupy i nie wrócił, zginął zastrzelony przez policjanta. To wtedy po raz pierwszy Pattise Cullors pod jednym z postów umieściła hasztag #balcklivesmatter. Dziś to prężnie działający międzynarodowy ruch, który sprzeciwia się przemocy wobec osób o czarnym kolorze skóry, który walczy z uprzedzeniami i rasizmem, który edukuje społeczeństwo i chce zmian w policji, bo ta od dawna wykazuje się przemocą i rasistowskim podejściem.
Żeby zrozumieć jak duży jest to problem, wystarczy pomysleć, że jedna śmierć sprowokowała tysiące osób do wyjścia z domu w dobie pandemii. W tym większość z nich jest kolorowa, i jak pokazują statystyki, jest to większość bardziej narażona na śmierć i ciężki przebieg choroby Covid – 19. W tych demonstracjach ryzykują własnym życiem, a jednak tam są.
George Floyd był recydywistą. Był też ojcem, przyjacielem, dobrym sąsiadem, tak mówią o nim ci, którzy go znali. Przed pogrzebem osobiście pożegnało go tysiące osób. Bez względu na to jakim był człowiekiem, Floyd nie powinien był zginąć w ten sposób. Policjant nie miał prawa użyć takiej siły. Nie miał prawa decydować o życiu i śmierci. Co go więc skłoniło do takiego zachowania? Gdzie byli inni, dlaczego nikt nie zareagował?
„Please I can’t breath” – to nie tylko ostatnie słowa wypowiedziane przez Floyd’a, ale też hasło które było najbardziej widoczne na protestach, było na transparentach, koszulkach, na maseczkach. I jeśli się zastanowimy, to faktycznie możemy je odnieść do mniejszości społecznych, one często nie „mogą oddychać” normalnie, nie mogą żyć. Ich roszczeniowość, agresja rodzi się często z frustracji codziennością, z braku wiary, że może być inaczej.
Rodzisz się w biedzie, nie masz wzorców do naśladowania, jedyna grupa społeczna w której czujesz się ‚swój’ opiera się nie tylko na akceptacji sytuacji życiowej w której jesteś, ale często też na przemocy. Jak taka osoba ma być lepsza? Nawet kiedy się stara, to zawsze znajdzie się ktoś, kto nazwie ją ‚patologią’ nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Wystarczy małe potknięcie i pojawia się hejt, złość, przemoc. ‚Przemoc rodzi przemoc’ to nie jest hasło na transparenty, to jest rzeczywistość.
SHOW LOVE NOT HATE/ MAKE PEACE NOT WAR/ APPRECIATE DON’T DISCRIMINATE

Zdjęcie z protestów w USA//
Hasła, protesty, gwiazdy, politycy i ich obietnice – to tylko iskra, nie wiadomo jak długo się będzie tlić. Zbiórki pieniężne wspierające organizacje działające na rzecz mniejszości i osób dyskryminowanych też niewiele zdziałają. Faktem jest, że przemoc towarzyszy nam na co dzień – od zakupów w sklepie, po kościoły. Dotyka nie tylko mniejszości, ale nas wszystkich, z tym że mniejszości cierpią bardziej. Zapytacie jak to? Ktoś powie to niemożliwe – a ile razy widziałam jak ktoś krzyczy na drugą osobę, bo ta źle stanęła, ile razy widziałam bijatyki, albo jak mężczyźni zaczepiają agresywnie kobiety. Nie w USA, w Polsce. Kłótnie, scysje, awantury o pierdoły, to codzienność. Jesteśmy rozpieszczeni, brak nam empatii, nie widzimy drugiego człowieka, człowieka który czuje, widzimy tylko czubek własnego nosa. Do tego dochodzi strach, który nas napędza, który dzieli i każe walczyć. Nie potrafimy rozmawiać, nie mówimy i nie wyjaśniamy dlaczego postąpiliśmy tak, a nie inaczej. Konflikt się pogłębia, kiedy dzielimy się na „my” i „oni”, „biali” i „czarni”, „dobrzy” i „źli”. Nie ma białych i czarnych, są ludzie. Nie ma dobrych i złych, co pięknie udowadnia psychologia. Nie ma my i oni, bo jeśli nie nauczymy się wspierać i szanować, to się powybijamy i to nie jest scenariusz jak z filmu science fiction, bo to już się dzieje – na świecie toczą się wojny, giną ludzie. Ciągle walczymy, walczymy o pieniądze, o szacunek, o swoje miejsce w ‚społeczeństwie’. Ciągle nam mało. I ta wizja nie jest optymistyczna, bo kiedy jest walka, to jest wygrany i przegrany.
Czy Ameryka się zmieni? Czy będzie bardziej tolerancyjna? Być może tak, ale to będzie długotrwały proces. Nie liczmy na spektakularne obietnice, na pieniądze, na gesty – one nic nie zmieniają. Zmienić coś możemy my i nasze podejście, nasza wiara w dobro i otwarta głowa. To, że w drugiej osobie dostrzeżemy człowieka, a nie wroga.