Jaka matka, taka cera – od jednego Lucypera/ recenzja najnowszej książki Anny Dziewit-Meller

Dziewuchy dziewuchom, kobiety kobietom, Anna Dziewit – Meller od dawna nie tylko czyta, pisze i recenzuje, ale uwielbia kobiety i stara się dla nich opowiedzieć historię na nowo/od nowa. Właśnie się ukazała jej kolejna powieść. „Od jednego Lucypera” jest o kobietach – Ślązaczkach z połowy XX wieku i tych współczesnych, które w swoich genach noszą historię, nie tylko niesprawiedliwą, ale też bolesną. 

Anna Dziewit – Meller jest w połowie Ślązaczką, wychowała się blisko Chorzowa, i właśnie to miasto odcisnęło się na jej życiu.To tu odrywała się od rodziny, chodziła do liceum, odkrywała dorosłość. Śląsk i Chorzów wciąż są pod jej skórą, co pokazuje każda kolejna powieść w której stanowią tło dla wydarzeń. Chociaż Anna Dziewit – Meller przyznaje, że może w kolejnej książce trzeba będzie znaleźć zupełnie nową historię i trochę się oderwać od Śląska. 

Tytuł najnowszej książki jest zaczerpnięty z powiedzenia: jaka matka, taka cera – od jednego Lucypera, i zdecydowanie pasuje do historii opisanej przez Dziewit – Meller. Początek lat ’50 był bardzo ciekawym czasem dla kobiet – w ogóle w skali kraju, ale dla Ślązaczek szczególnie. To one mogły zejść pod ziemię i po raz pierwszy być równe swoim chłopom, zarabiać pieniądze wykonując całkowicie męski, siłowy zawód. Tyle, że idąc do pracy porzucały dom, dzieci i swoje obowiązki – wyzwolona kobieta to tyle co zła, nieodpowiedzialna, roszczeniowa w oczach innych, i jednocześnie pożyteczna dla państwa, jeśli państwo ma taki grymas i akurat potrzebuje rąk do pracy. Zostając zaś w domu decydowały się na odwieczną zależność, brak głosu, a nawet bicie po pysku, bo tak należało. Chociaż, co podkreśla Dziewit – Meller, wiele śląskich rodzin było zależnych finansowo od mężczyzn, ale decyzje podejmowały kobiety – to one były górą w domu, to im pasek z wypłatą oddawali mężowie.

Marijka – młoda, dzielna, dobrze zbudowana dziewczyna jest przodownicą pracy w zakładach azotowych. Pierwsza kobieta, która w swojej rodzinie zarabia pieniądze, ale też ta która gnie się pod pręgierzem obowiązków narzucanych jej przez matkę i pod jej twardą filozofią życia. Ojciec wykończony pracą w kopalni jest raczej cieniem w rodzinie – w domu rządzą niepodzielnie kobiety. Rodzina Solik nie ma w ogóle szczęścia do mężczyzn, którzy i za szybko i zbyt młodo giną, nawet jak nie w kopalni, to w innych równie przykrych okolicznościach. Marijka też nie ma szczęścia, system w który wierzy, okazuje się bardziej niesprawiedliwy i opresyjny niż można by się było spodziewać. Wolność, którą Maijaka chce wypracować, która została kobietom obiecana, jest tylko złudą. Marijka zostanie cieniem w rodzinie, tą o której się nie mówi. 

Przed cieniem w którym żyje jej rodzina, przed tym o czym się nie mówi, ucieknie wiele lat później kuzynka Marijki, Kasia. Kolejna młoda dziewczyna, która szuka wolności, która chce decydować o sobie, ale nie czuje się kompetentna. Wybiera najprostszą drogę, żeby czuć, że ma nad czymś kontrolę, zaczyna kontrolować swoje ciało przeglądając się w lustrze okładek kolorowych magazynów i idealnych ciał innych kobiet. Ucieka, żeby nie patrzeć i nie żyć życiem swojej matki i jej matki, żeby nie żyć życiem swojej rodziny i nie oddychać polskim powietrzem i jego problemami.

Ta pozorna niekompetencja kobiet do decydowania o sobie, wynika z głębszych czeluści niż tylko z kultury społecznej w której przyszło nam żyć. Opresyjność życia w którym nie możemy, albo nawet nie chcemy i nie mamy siły do podejmowania wyzwań i ryzyka, nie tylko dotykała naszych prababek*, ale będzie dotykać nas i przyszłe pokolenia, bo wydaje się być w jakieś części zapisem genetycznym, modyfikowanym z pokolenia na pokolenie, ale jednak na tyle silnym, żeby wpływać na naszą psychikę.

*Mam wrażenie, że nasze babki były zdecydowanie bardziej odważne od nas, ze względu na trudne realia w których przyszło im żyć, my mamy zdecydowanie lepiej, ale i tak nasza pewność siebie często kuleje i jest podkopywana, jak nie przez mężczyzn, to przez inne kobiety.

Anna Dziewit – Meller opowiada historię kobiet na tle społecznych zawirowań, których nie brakowało i nie brakuje. Mężczyźni nie są bohaterami jej książki, ale jak przyjrzymy się bliżej, to są obecni i są tak samo zależni od losu i tak samo często bezwolni jak kobiety. Nawet komisarz chodzi w za ciasnych butach i wykonuje swoją pracę, tak żeby „system” był zadowolony, myśląc: „gdyby okoliczności były inne…”. 

Ale okoliczności są jakie są, niezależnie od naszego życzeniowego myślenia. A nam przychodzi w nich żyć i podejmować decyzję o tym jak żyć, z kim żyć. 

Marijka i Kasia to dwie główne bohaterki powieści „Od jednego Lucypera”, ale na stronach książki Anny Dziewit – Meller znajdziemy i bardziej osobisty szczegół. Książka nie jest inspirowana jej osobistą historią rodzinną, ale młoda lekarka walcząca o życie pacjentki po tragicznie spapranej, nielegalnej aborcji, jest inspirowana jej babcią – również Anną, do której dziennikarka jest bardzo podobna. Kilka lat temu ukazał się wywiad, nominowany do Grand Press, w którym Anna rozmawia ze swoją babcią o byciu lekarką w połowie XX wieku na Śląsku i o zakazie aborcji, który przekładał się na to, że wiele ubogich kobiet zostało okaleczonych na życie, a były też przypadki, że kobiety te z powodu komplikacji i zakażeń ginęły. 

Książka „Od jednego Lucypera” nie jest łatwa i przyjemna. Można ją przeczytać jak każdą inną historię i zapomnieć jej bohaterki. Ale można się głębiej zastanowić nad losem kobiet, który nie jest bez znaczenia i dla męskiej części społeczeństwa, bo przecież nasze życie jest trochę jak nić pajęcza, splata się w różnych miejscach i okolicznościach, często się rwie pod wpływem wydarzeń, to od wspólnej pracy zależy jak wygląda. 

Dodatkowym plusem książki jest język – gwara śląska, która nadaje opowieściom kolorów, bo w języku przejawia się to jak żyjemy, skąd jesteśmy. Nie wszystko jest pisane gwarą, ale śląski pojawia się w rozmowach. Jak przyznaje Anna Dziewit – Meller, to język, który zna tylko jako mówiony, bo przecież nikt go nie uczy, a jednak tyle osób się nim posługuje. Stąd też jej decyzja, żeby nie tłumaczyć rozmów na polski, bo przecież Ślązacy mówią często z naleciałościami gwary i staramy się ich zrozumieć, więc i tym razem musimy się trochę wysilić. 

Anna Dziewit – Meller pisząc pochyliła się nad archiwum IPNu, gdzie znalazła wiele ciekawych dokumentów, w tym donosów, czy sprawozdań. Część z nich stanowi dodatkową treść książki, podkreślając realia tamtych czasów. 

„Od jednego Lucypera” Anna pisała: „nie licząc na nic, od nikogo” i pisząc zupełnie tak, jak jej głowa dyktowała. Najlepszą recenzją niech będzie to, że „Od jednego Lucypera” już jest na listach bestsellerów, co świadczy o dużym talencie autorki do wyszukiwania i opowiadania historii.

Anna Dziewit – Meller – pisarka, dziennikarka, recenzentka, a także w przeszłości liderka zespołu rockowego „Andy”. Napisała trzy powieści: „Disco” 2012, „Góra Tajget” 2016 i „Od jednego Lucypera”. W 2017 roku ukazała się jej książka „Damy, dziewuchy, dziewczyny. Historia w spódnicy”. Wydała dwa tomy wywiadów „Głośniej! Rozmowy z pisarkami” i „Teoria trutnia i inne. Rozmowy z mężczyznami” wraz z Agnieszką Dorotkiewicz. Z mężem, dziennikarzem – Marcinem Mellerem napisała zbiór reportaży „Guamardżos, opowieści z Gruzji”. Od 2016 roku roku prowadzi swojego bloga poświęconego książkom – bukbuk.pl


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.