Mało osób docenia skórę i jej niesamowite, złożone zadania jakie wykonuje. Owszem, doceniamy jej powierzchowne piękno, dbamy o nią, aby podobać się innym, ale często na tym kończymy naszą przyjaźń ze skórą. Paulina Łopatniuk – czyli Patolodzy na klatce, w swojej drugiej książce przygląda się skórze z bliska i odczarowuje ją dla nas. „Na własnej skórze. Mała książka o wiekim narządzie” ma bardzo praktyczne podejście, przez co być może nie każdemu przypadnie do gustu, ale wierzcie mi to błąd, w życiu powinna obowiązywać zasada: „nic co ludzkie nie jest mi obce”, ile nerwów i emocji by nam to oszczędziło, to Bóg jeden wie.
Zacznijmy od tego, że chyba każdy ma bardzo złożoną relację ze swoją skórą – jest pierwszą linią frontu, nie tylko w walce o nasze dobre samopoczucie, ale i przed patogenami, które atakują nas ze wszystkich stron świata. Jak nasz skóra wygląda pięknie i promieniście, to jesteśmy z niej dumni i zadowoleni, ale jeśli na przykład wstajemy rano, a na środku czoła mamy ogromnego pryszcza…no coż, wtedy jest drama.

„Skórę rzadko postrzega się jako osobny narząd, zwykło się raczej patrzeć na nią niczym na worek na wnętrzności, pudło na trzewia, futerał na wątpia, owszem, estetyczny niekiedy i pieczołowicie dekorowany, jasne – o tyle ważny, że lepiej, by nie przeciekał, ale generalnie nie jak na coś szczególnie ciekawego czy wartego samo w sobie uwagi” – tak bezpardonowo we wstępie do swojej książki pisze Paulina Łopatniuk. Ja mam nadzieję, że nasze spojrzenie jest trochę bardziej angażujące…że nikt zdrowy nie patrzy na swoją skórę jak na worek na trzewia.
Książka o skórze pisana ręką patologa. Czego się można spodziewać? Oprócz uroczych i szokujących zdjęć – tak podzieliłam je na dwie kategorie, pierwsza to zdjęcia mikroskopowe – kolorowe, piękne, artystyczne wręcz obrazki, które nie ujawniają żadnych patologii niewprawionemu oku. I drugie – zdjęcia zmian skórnych, na widok których nie tylko się krzywimy, ale podejrzewam, że jedna czy dwie osoby mogą zemdleć. W książce są opisy – pełne, dokładne, bardzo profesjonalne i takie, które uczą nas, że primo każdy z nas ma skórę, więc każdy może paść ofiarą tych chorób, secundo, że należy być wobec pacjentów osobą ciepłą i wyrozumiałą, oni już cierpią i nie ma potrzeby im dokładać problemów. Opisy chorób, które wcale nierzadko dotykają naszej skóry, chorób genetycznych, w tym onkologicznych, chorób infekcyjnych, pasożytniczych.
Skóra jest bardzo skomplikowaną strukturą – tak wiem, to też szokująca informacja. Każdy z nas kiedyś rozciął sobie choćby raz naskórek, a często i skórę właściwą… i bez fajerwerków, nie było co tam odkrywać. Wszystko się jednak zmienia kiedy…obejrzymy skórę pod mikroskopem. Ten pięciokilogramowy organ to ogrom komórek ułożonych w warstwy, ciałka o nazwach nadanych na cześć osób, które je odkryły, receptory, włosy, gruczoły łojowe, malutkie naczynia włosowate.
„Godzinami można zwiedzać skórne labirynty i zakamarki [*to jest pracoholizm w wydaniu patologa]. Buszować wśród ciałek dotykowych i stadek gruczołów potowych, wędrować między wężowymi splotami naczyń krwionośnych i limfatycznych, śledzić przebieg gałązek nerwowych, wgapiać się w masywy gruczołów łojowych i podziwiać naskórkowe wyrośle, wzgórza i doliny.” – pisze Paulina, która wie o czym mówi, a mówi pięknie, trzeba jej to przyznać. Wędrowanie po zawiłych drogach, śledzenie komórek wydaje się znacznie ciekawsze, niż powiedzmy wgapianie się w obraz mikroskopowy jakieś patologicznej zmiany.
Kiedy pierwszy raz zajrzałam na stronę Pauliny, urzekły mnie przede wszystkim kolorowe zdjęcia mikroskopowe. Czytając opisy można się trochę przerazić, podobnie jak oglądając zdjęcia chorób skórnych i innych także, choroby zwykle wyglądają paskudnie i tak, nie tylko skóry, każdy z nas musi się z tym zmierzyć na jakimś etapie. Zwykły pryszcz wcale nie musi taki zwykły, a do jego powstania może prowadzić conajmniej kilka powodów, nie tylko hormony.
Paulina zaczynając od krótkiego wprowadzenia przechodzi do sedna swojej pracy – siada nad mikroskopem i zaczyna opowiadać co widzi, a górki i dołki, małe wgłębienia oznaczają dla niej chorobę. Swoje doświadczenia przenosi na pacjentów – nie nie ujawnia danych osobowych, posiłkuje się sprawami, które były szeroko dyskutowane na łamach medycznych periodyków, na przypadkach, które zwróciły szczególną uwagę lekarzy i naukowców. I tak przekazuje nam ogrom wiedzy, medycznych plotek i faktów o chorobach i pacjentach. O tych, którzy uparcie nie robią nic mimo, że choroba ich zjada – mam swoją teorię, dlaczego tak się dzieje…wstyd, strach często są silniejsze niż inne, rozsądne uczucia. O tych, którzy uparcie twierdzą, że czerniak musi być duży, tymczasem 5 milimetrowe znamię potrafi już okazać się naciekające. O chorobach pisze dokładnie i merytorycznie, ale nie znudzicie się tymi opisami. Dla zwykłego człowieka przytłaczający może okazać się fakt, że tych chorób jest tak wiele i że w sumie, to jak tylko nadarzy się okazja, to zrobią z nami co chcą, w najgorszej opcji odeślą nas na cmentarz. Ale książka wcale nie ma cmentarnego wydźwięku – popularnonaukowy raczej. Mnie też zdecydowanie uspokaja fakt, że jeśli autorka siedzi i ogląda te wszystkie zmiany na szkiełkach, a jej wprawne oko potrafi wychwycić każdą, nawet malutką patologię i ma przy tym ten cały ogrom wiedzy, którym tak chętnie się dzieli, to już jest jakiś sukces – szybka diagnoza, prawidłowe rozpoznanie to całkiem duże szanse na wyleczenie!
Na temat piękna naszej skóry przytoczę jeszcze jeden zabawny fragment ze wstępu: „Tak, całe nasze zewnętrze pokrywają posklejane mikropancerzyki, maleńkie skorupki pozostałe z martwych komórek. Taka sucha warstewka komórkowych trupków. Idziemy przez świat pod osłoną zwłok.”
Skoro nie ma już nic bardziej obleśnego, to może najwyższa pora przestać się wstydzić pryszcza. Pryszcz wydaje się całkiem na miejscu.
Lekturę polecam tym, którzy mają niepohamowaną potrzebę zgłębiania wiedzy, tym którzy się wstydzą swojej skóry, tym o mocnych nerwach.
link do strony: https://www.facebook.com/patolodzynaklatce/
