Największe święto miłości, Walentynki jest tuż przed nami. Łączy się je ze świętem Fauna, bożka płodności w starożytnym Rzymie. Później bożka i tańce zastąpiło święto Świętego Walentego, na życzenie papieża Gelazego I. Podobno święty udzielał potajemnie ślubów żołnierzom, za co trafił do więzienia. Tam zakochał się w niewidomej dziewczynie, która za sprawą jego szczerej miłości odzyskała wzrok. Święty Walenty został stracony, taki był wyrok za sprzeciw wobec postanowień władcy. Święto zakochanych szybko wymknęło się poza instytucję kościelną. Brytyjczycy i Francuzi zamiast iść do kościoła na mszę, woleli pisać listy miłosne, często piękne, a czasem bardzo sprośne, lub zwyczajnie się przytulać. Symbolem miłości zostało serce – chyba najbardziej ukochany organ, który bez przerwy i wytchnienia pompuje krew, a na widok ukochanej czy ukochanego potrafi mocno przyspieszyć swoje bicie.
Romantyzm tego święta popsuli Amerykanie. Dziś to z nimi głównie kojarzymy Walentynki. A wszystko za sprawą komercjalizacji. Amerykanie nie potrafią się powstrzymać, a każde święto to dla nich okazja, żeby coś sprzedać. Tak jak czekoladowe mikołaje kuszą na sklepowych wystawach już na początku listopada, tak walentynkowe prezenty zapełniają sklepowe półki już w połowie stycznia. Zasypują nas reklamy i trudno ich nie zauważyć. Walentynki sprzedają praktycznie wszystko, jeśli przykleicie do wiertarki czerwone serduszko, to macie idealny prezent.
Polacy często kręcą nosem na pluszowe misie trzymające serduszko. I twierdzą, że to „okropne amerykańskie święto”. Gorzej wypada jedynie Halloween, którego starsze pokolenie zupełnie nie rozumie. A tymczasem oba te święta obchodzimy w Polsce – Halloween to nasze Zaduszki, a Walentynki to Noc Kupały, zwana inaczej nocą świętojańską, od świętego Jana. To święto wody, ognia, miłości i płodności. Towarzyszyły mu nocne tańce przy ognisku, szukanie kwiatu paproci i puszczanie przez panny wianków na rzece. Pamiętam jak babcia na dobranoc opowiadała mi jak dziewczyny chodziły do lasu w poszukiwaniu kwiatu paproci. Dziś chodzimy nad Wisłę, słuchamy muzyki, pleciemy wianki z kolorowych kwiatów i puszczamy je na wodzie. Często zapominamy o tym, po co to robimy i nie wiemy, że to święto związane z miłością. Na szczęście zostają nam Walentynki, trochę przykro, że głównie w tej skomercjalizowanej odsłonie.
Jednak są i takie historie i prezenty, które ratują święto zakochanych przed zupełnym upadkiem. Jedną z takich w których się zakochałam, jest ta od Marty Pawelec, która rysuje anatomiczne ilustracje. Można u niej kupić między innymi serce. To walentynkowe jest zupełnie wyjątkowe i osłodzone bardzo osobistą historią:

„Ponad 10 lat temu poszłam na kawę z pewnym chłopcem. Miał na imię Michał i koniecznie chciał, żebym mu zaprojektowała tatuaż. Ja byłam wtedy albo zaraz po sesji, albo w jej trakcie (teraz już nie pamiętam), a że studiowałam na dwóch kierunkach, to miałam sporo stresów. Z tych stresów, niewyspania i zmęczenia, dwa dni przed spotkaniem dopadła mnie pokrzywka, czyli niekontrolowane swędzenie różnych partii ciała. Ale obiecałam że pójdę, więc poszłam. On coś mi tam opowiadał o tatuażu, ja słuchałam jednym uchem, bo większą część mojej uwagi pochłaniało kontrolowanie niekontrolowanego, czyli wściekłego swędzenia. Na szczęście spotkanie nie trwało długo, zrobiłam jakieś projektowe notatki i uciekłam.
Ale ten zaskakujący chłopiec po jakimś czasie zadzwonił i znowu zaprosił mnie na kawę. Odetchnęłam z ulgą, bo nic mnie już nie swędziało i przyjęłam zaproszenie. Później było jeszcze wiele zaproszeń: na kawę, do kina, spacer, wycieczkę. Jednym z moich ulubionych było to, żeby pójść razem na powolny spacer w kierunku ołtarza. Albo żeby wybrać się na porodówkę (choć wtedy było dość nerwowo).
Ciągle z tym samym chłopcem, który lata wcześniej stwierdził, że moje ukradkowe odrapywanie się pod stołem (cholera, zauważył!) było urocze.
Z każdym kolejnym telefonem, spotkaniem i przygodą zyskiwałam coraz więcej udziałów jego serca. Nawet nie zauważyłam, że w międzyczasie ubywa mi mojego, bo on je sobie coraz śmielej przywłaszcza. Nie przeszkadzało mi to – nie przeszkadza mi dzisiaj i nie będzie przeszkadzało za 30 lat (tak mu obiecałam). Ja mam pół jego. On ma pół mojego.
Żyjemy z tym ubytkiem i wypełnieniem od ponad 10 lat. Ja robię ilustracje. On pakuje Wam paczki. Ja piszę Wam teksty, on je recenzuje. Ja piorę, on wstaje w nocy do Krzysia. Ja się wściekam, on przytula. Czasem to on się wścieka, a ja trzaskam drzwiami. Czego nie mam ja, ma on. Czego jemu brakuje, ja posiadam. Razem tworzymy całkiem spójny obraz.
Taki jest też mój tegoroczny, walentynkowy projekt. Dwie połówki serca. Jedna połówka jest Twoja, a druga tej wyjątkowej, specjalnej osoby. Czego nie masz Ty, ma ona. Czego jej brakuje, Ty posiadasz.”
Anatomiczne Walentynki Na Pół czekają na Was tutaj: https://martapawelec.pl/wp/w2022/
A Wy jakie macie plany na Walentynki?