Tańcz do upadłego z Florence & The Machine

Po czterech latach przerwy Florence Welche wraca ze swoim zespołem i nową płytą. „Dance fever” to mistyczny, żywiołowy taniec, w którym można się spalić – w tym Florence jest mistrzynią. Królowa tłumów, zapierających dech w piersiach koncertów, wianków na głowie, i brokatu na oczach wystąpi na Opener Festiwal w Gdyni. 

Ponad dziesięć lat temu, Welch wydała swój pierwszy album – „Lungs”. Niespodziewanie nawet dla niej samej, jej muzyka spodobała się tak bardzo, że od razu wylądowała jako support dla międzynarodowych gwiazd, w tym U2. Dziś mówi, że wtedy presja była ogromna, praktycznie nie do uniesienia – „kto mógł się spodziewać, że zaczną mnie nagradzać zanim zrobię coś naprawdę sensownego. Nie byłam znana, pierwszy album. Nie byłam na to gotowa. Dziś wolałabym, żeby sława przychodziła powoli.” 

Jeszcze jako śpiewająca 23-latka mieszkała z mamą, spała na materacu wśród książek, które od czasu do czasu spadały jej na głowę. Nie była popularnym dzieckiem. Wyklejała ściany, tworząc swoje małe dzieła sztuki i pisała wiersze. „Wierzyłam, że gdyby te dziewczyny, które mnie olewały w szkole, zobaczyły moje ściany, to od razu by mnie polubiły” – śmieje się dziś. Teksty jej wierszy stały się piosenkami, a Florence jest dziś gwiazdą sceny, pod którą stoi tłum wiernych fanów.  

Jest wymieniana obok Eda Sheeran’a, czy Adele. „Lepiej żeby twoje dwunastoletnie dziecko kochało Forence & the Machine, niż Rihannę” – rozpisywali się krytycy. 

Gwiazda boho, z długimi, płomiennymi włosami, które wibrują w rytm tańca na scenie. Na jej oczach świeci brokat, na głowie nosi wianki – często przynosi je publiczność. Kiedy występowała ze swoją poprzednią płytą na Openerze, tańczyła tak zapamiętale, na bosaka, że poślizgnęła się na scenie. Kilkakrotnie wychodziła do publiczności, z którą śpiewała. Dawała się dotykać, twarz miała pokrytą wkrótce całą brokatem, bo publiczność stojąca najbliżej sceny malowała wszystkich i wszystko. Jej koncert był świętem muzyki. Show, które wtedy stworzyła, miało porwać ludzi, pozwolić im oderwać się od rzeczywistości. I to się udało.

My love/ https://www.youtube.com/watch?v=h9CNGPy11Jc

Dziś Florence wygląda dokładnie tak samo jak wtedy, długie, rude włosy wiąże w kucyk, rozpuszcza, wiąże jeszcze raz. Nadal na ten sam styl, lekkie sukienki, koszule, trochę męskiego stylu w postaci męskich marynarek, czy kamizelek, ręce usłane pierścionkami. Niby nic się w niej nie zmieniło, a zmieniło się wiele. Słychać to również na jej nowej płycie. 

Florence Welch przetrwała. Od 2014 roku nie pije, nie włóczy się po ulicach, nie nagrywa na kacu. To jej wielki sukces. „Musiałam dorosnąć. Odnaleźć się na nowo” – mówi. Drugi kryzys przyszedł w pandemii. „Dance Fever” zaczęła przygotowywać jeszcze zanim świat ogłosił walkę totalną z covidem. Później, kiedy wiedziała, że nie zagra, nie wystąpi, że nie ma jak zarabiać na życie, zdała sobie sprawę, że dla niej to prywatna katastrofa, nie tyle finansowa, co duchowa. „Wolałabym umrzeć, niż przestać śpiewać” – powiedziała w jednym z wywiadów, odnosząc się do tamtego okresu. To praca nad nowymi kawałkami dawała jej siłę. 

Pracowała w Nowym Jorku z Jackiem Antonoff’em. Pracowała w Londynie. Pisała smutne wiersze, siedząc w swoim mieszkaniu z chłopakiem. Tańczyła w kuchni. Wiersze zamieniały się w piosenki, tak jak w przypadku „My love”. Płytę wyprodukowała w Londynie z Davem Bayley’em, członkiem zespołu Glass Animals. „Chciałam, żeby brzmiała jak Nick Cave na dyskotece” – mówi o niej Florence. Wygląda na to, że więcej w niej mrocznych inspiracji okraszonych szybką, lekką, i dość głośną muzyką, niż rytmów disco. Jest też tu miejsce dla jej uwielbienia dla twórczości Iggiego Popa.

Podczas pandemii zafascynował ją taniec rytualny – choreomania lub inaczej taniec św. Wita, znany z Imperium Rzymskiego. Grupa ludzi tańczyła dziko, do utraty tchu, przytomności, a nawet śmierci. Ten taniec miał oczyszczać. Część osób twierdzi, że był to taniec maniakalny, tańczyły osoby chore. Florence zobaczyła go w filmie „Midsommar”, i już został z nią. Taki maniakalny taniec odstawiła w teledysku do piosenki „Heaven is Here”. Ubrana w wiktoriańską sukienkę, wraz z grupą tancerek dała się ponieść ciału i muzyce. Teledysk nagrywała w Kijowie, kilka miesięcy przed wybuchem wojny. 

„Przeżyliśmy pandemię, wszyscy byliśmy tacy szczęśliwi, że możemy znowu pracować. Poczuliśmy się znowu wolni. I nagle, nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd pojawił się ten horror. Nawet nie mogę o tym mówić…siedząc ze swoją ukraińską znajomą, powiedziałam jej: czuję się taka bezradna, na co ona odpowiedziała: ‚przecież nadal walczymy, trzymamy się. Nigdy nie byłam chyba smutniejsza i bardziej dumna’” – opowiada Welch w wywiadzie dla The Guardian. 

W swoich. Piosenkach śpiewa głównie o sobie, o swoich problemach, wzlotach i upadkach. „Dance Fever” jest również takim albumem. Florence mierzy się sama ze sobą, po to żeby się ostatecznie ocalić. „Mój śpiew to moja wewnętrzna rozmowa” – powiedziała Zanowi Lowe. „Wiem, że usłyszy to cały świat, ale nigdy nie wystraszyłam się tego tak bardzo, żeby nie wydać jakieś piosenki.” I pisanie pozostaje jej ulubionym zajęciem. W „Prayer Factory” Florence przyznaje, że dziś wszystkie te rzeczy przed którymi uciekła, trzyma blisko, przygląda się im uważnie, stara się je zrozumieć i oczywiście o nich śpiewa. To jej osobista terapia, która przy okazji okazała się potrzebna wielu innymi osobom, które śpiewają razem z nią. 

King/ https://www.youtube.com/watch?v=L62LtChAwww

Free/ https://www.youtube.com/watch?v=ui8kUKuLBaU

„Dance Fever” porusza jeszcze jeden, ważny dla artystki temat. „Chciałabym być matką, ale czas leci” – śmieje się Welch. „Uważam też, że byłabym lepszym ojcem niż matką, uwielbiam dbać, żeby wszystko było w domu, mogłabym wyjeżdżać i zarabiać na życie, śpiewać, a później wracać do domu, przytulać i rozpieszczać” – dodaje. Dziś Florence ma 35 lat i wciąż liczy, promocja nowej płyty to około trzech lat, które są wyzwaniem zarówno dla ciała jak i dla psychiki, podobnie jak ciąża – nie da się tego pogodzić. 

„Nie jestem matką, nie jestem panną młodą, jestem królem” – śpiewa.

Czy chciałaby być rockową matką? Chyba tak, bo nie chce zrezygnować ze swojej kariery, ale przyznaje, że macierzyństwo jest również jej marzeniem. „Nie wiem jaka jest dziś różnica między gwiazdą rocka, a popu” – mówi. „Najbardziej rockowe życie wiodą dla mnie gwiazdy popu, robią co chcą. Wystarczy spojrzeć na Rosalie, czy Lizzo”.  

Na scenie zachowuje się jak ryba w wodzie – nie ma w niej stresu, nie ma tremy, kiedy wychodzi do publiczności, zatraca się całkowicie w muzyce, to daje jej wolność. W życiu Florence jest zdecydowanie bardziej nerwowa. W piosence „Free” jej nerwowe alter ego gra Bill Nighy. Tak też siedzi na wywiadach – niespokojna i skrępowana. 

„Wywiady to ciężka praca. Siedzisz i musisz opowiadać o sobie, dzielić się swoim życiem. Tłumaczyć to, co robisz. Nie znasz wszystkich pytań, nie możesz przewidzieć co się wydarzy. Zupełnie inaczej jest na koncertach, tam mam wszystko pod kontrolą. Po wywiadach muszę mieć kilka dni wolnego, żeby ochłonąć po emocjach” – tłumaczyła dziennikarce The Guardian. 

Przed nią wiele wywiadów i wiele koncertów. „Dance Fever” już pokochali krytycy – mówi się praktycznie jednogłośnie, że to najdojrzalsza płyta Welch. Teraz pora na fanów. Być może znów zdarzy się magia i tysiące osób zaśpiewa razem z Florence & The Machine.     


Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.