„Walka o ulice” to temat 14. Festiwalu Warszawa w Budowie. Wystawę otwiera praca Edwarda Dwurnika – budowa Dworca Centralnego. Aby powstał, trzeba było rozkopać znaczną część centrum Warszawy. Kopano głęboko. Prowadzą do niego przejścia podziemne, a nad nim rozciągają się ulice. Ulice, które stanowią tkankę miasta, i niczym żyłki biegną po całym miejskim organizmie. Dziś wzbudzają niemałe emocje. Podobne emocje towarzyszą rozmowom o chodnikach. Dyskusja jest artystyczna, na obrazy i instalacje. Warto zobaczyć.
Stoję na światłach, gdzie korek zwiększa się z minuty na minutę. Hałas jest okropny, ktoś użył klaksonu. Schodzę do metra. Jadę, ale dopiero drugim pociągiem, bo w pierwszy się nie zmieściłam. Chciałabym powiedzieć, że kocham ten ścisk i gwar, ale to kłamstwo. Kiedy wychodzę na powierzchnię miasta, już na Bulwarach Wiślanych, owiewa mnie przyjemny wiatr. Moje obcasy zaczynają stukać o miejską betonozę ciut szybciej – jestem już spóźniona. Mijam Syrenkę, Kopernika i tuż po MSN’em patrzę jak dwóch napalonych rowerzystów próbuje rozjechać przechodzące bulwarami dzieci. Dzieci akurat przechodziły przez „ścieżkę rowerową”, która z chodnikiem dla pieszych tworzy jedną trasę. Granica jest prawie niewidoczna, i chętnie przekraczana zarówno przez pieszych, jak i rowerzystów. I wierzcie mi, są tacy którzy nie ustąpią pierwszeństwa.
Tuż za widokówką z placu budowy Dworca Centralnego, można zobaczyć rozbiórkę Smyka i transparenty Pieszej Masy Krytycznej. Pieszy też się spieszy. Chcemy przejść. Chodnik do chodzenia. Zebry na ulice. Walka o prawa pieszych trwa, jest zacięta, i chyba nikogo to nie dziwi. Ciśnienie mi skacze na widok tych rowerzystów przed muzeum. Skacze mi jak wchodzę na pasy, jak jadę samochodem, ale i rowerem. Nie wiem czy kiedyś jechaliście w peletonie kolarskim? To duże emocje, adrenalina. W Warszawie można się przejechać w takim peletonie, wystarczy wybrać się na rower w godzinach szczytu, kiedy ludzie wychodzą z pracy. Najlepiej w słoneczny dzień. Wtedy też warto dobrze się rozglądać, bo nie każdy rowerzysta chce się zatrzymać dla pieszego. Do tego wyścigu dołączyły elektryczne hulajnogi, rolki i deskorolki. Oczy trzeba mieć często z tyłu głowy, żeby przerwać w tej miejskiej dżungli pełnej pojazdów.
Tytuł wystawy festiwalowej został zapożyczony z książki Janette Sadik-Khan „Walka o ulice”, w której amerykańska aktywistka miejska pisała: „Podstawowa zasada organizacji ruchu znana jest od stu lat i do tej pory była ignorowana przez planistów. Głosi, że efekty zależą od tego, co zbudujesz. Więcej pasów ruchu – to więcej samochodów”.

Po prawej stronie od wejścia migają zawieszone w powietrzu samochodowe światła, pod nimi przepływają pieniądze za ropę i gaz – paliwa, które napędzają gospodarkę i których wydobycie nadmiernie eksploatuje środowisko oraz powoduje kryzysy społeczne. Nie myślimy o tym, kiedy wsiadamy do swoich samochodów i pędzimy przed siebie. Just Stop Oil organizuje protesty, w muzeach aktywistki przyklejają się do ścian, a na ulicach tworzą blokady dla samochodów. Chcą zwrócić naszą uwagę na narastający szybko problem, ale społeczeństwo nie bardzo chce słuchać. Samochód to symbol naszej wolności.
Nie można wejść na niedokończony wiadukt Krzysztofa Franaszka, który przypomina, że ulice stanowią dużą powierzchnię miast i miasteczek. Sam wiadukt zajmuje centralną cześć wystawy, nie da się go przeoczyć. Pod tym wiaduktem pędzą samochody, bo pod MSN’em biegnie podziemny tunel, w którym zwykle panuje duży ruch.
Kolorowa łada zwraca na siebie uwagę, stoi wyeksponowana na tle dużego graffiti. To projekt Dominika Jałowińskiego i Piotra Wysockiego. Łada pozbawiona jest kół. Artyści stworzyli ją w Ośrodku dla Cudzoziemców w Białymstoku, gdzie przebywają sami mężczyźni. Są oni równie unieruchomieni co ich samochód. Kiedyś ich życie było drogą, przemieszczali się w poszukiwaniu szczęścia i lepszej przyszłości, dziś często towarzyszy im bezsilność i bezruch.
Kiedyś być może taka łada przejechała po warszawskiej ulicy Rzeżuchowej. Dziś samochody w wersji smart, ze wspomaganiem kierownicy, asystentem cofania, nawigacją, mkną ulicą Rukoli. Jak widać nawet nazwa ulicy ma znaczenie. Niech będzie więc modna i nowoczesna.

Samochód to ważny element życia rodzinnego. Patryk Różycki nie ma zbyt wielu wspólnych tematów z bratem, ale kiedy siadają razem w samochodzie rozmowa idzie im gładko. Artysta często podróżuje z całą rodziną. W lusterku samochodowym odbijają się sylwetki jego bliskich, kiedy rusza ze swojej wsi w świat. Zuzanna Janin swoje Volvo V70 zamieniła na bojowe drony. Dla niej również samochód był ważną częścią rodzinnego życia. Po rozwodzie nie chciała nim dłużej jeździć, stał się dla niej przestrzenią opresyjną. Drony zaś oznaczały wojnę domową, stały się narzędziem obrony i ataku.
Volkswagen passat Mateusza Choróbskiego został przerobiony na mosiężne części, które odbijają się na powierzchni białej ściany. Mateusz oddał samochód na złom, bo nie spełniał on norm ekologicznych. Otrzymane pieniądze wymienił na drobne, ich waga jest równa wadze użytego mosiądzu z którego zrobił odlew baku. Bak zaś podzielił na mniejsze części, które nawiązują do narządów wewnętrznych, bez których nie da się przecież żyć.
Katka Blajchert i Urszula Kozak za każdym razem, kiedy udają się do serwisu samochodowego, podziwiają seksistowskie kalendarze. W odpowiedzi na goliznę i wyretuszowane ciała modelek postanowiły stworzyć swój własny kalendarz. Na tle samochodów pozują dziewczyny, ubrane, naturalne. Kalendarze sprzedają od 2017 roku. Każdy miesiąc to inna dziewczyna i inny samochód. Samochody, które fotografują nie są wyjątkowe, to nie nowe beemki. I właśnie o to chodzi, o normalizację, bo kalendarze z dziewczynami i samochodami to nie niewinne marzenie, czy próba uchwycenia piękna, to fetysz. Zdjęcia Katki i Uli powstają na tle blokowisk, na łąkach, parkingach. Nie są stylizowane, za to pokazują prawdziwe piękno.
Do warsztatu zagląda też Maciej Salamon. Naprawa, sprzedaż, wymiana części i internetowe ogłoszenia, szczególnie inspirują jego prace. Na obrazach widzimy wspólne naprawy, wnętrze samochodu, które wydaje się na nas patrzeć i światła do których podczas jazdy przyklejały się rozbite owady – dziś jest ich coraz mniej. Nawet na samochodach można zobaczyć wymieranie gatunków. Dla Salamona samochód to męska domena. Można w nim pogrzebać i docisnąć gaz pod okiem świętego Krzysztofa.
Witek Orski w dialogu o ulicach wybiera to, co łatwo można przeoczyć. Zabiera nas w miejsca, które są mało przyjazne i raczej niedostępne. Przestrzenie zlokalizowane pod wiaduktami stają się miejscem ukrycia dla bezdomnych, ale też miejscem wykorzystywanym przez subkultury, między innymi grafficiarzy. Pasy ruchu oddzielone słupkami i ogrodzeniami stają się miejskimi pułapkami dla tych, którzy próbują skrócić sobie drogę. W takich miejscach bywa niebezpiecznie, podobnie jak w przejściach podziemnych. „Pozdrowienia z podziemia” przesyłają studenci SWPS. Ich podziemie jest wypełnione kolorowym graffiti, wygląda ciekawie i chętnie się tam wchodzi, ale napisy i obrazy opowiadają raczej o opresji przebywania w takich miejscach. „Ja bym tam w życiu nie weszła, za żadne pieniądze” – głosi kolorowy napis. Gdzieś na ścianie bacznie obserwują nas oczy ufoludka, nad nimi otwierają się usta ze spiłowanymi zębami. Miejski folklor.

Nasze uwielbienie dla samochodów, a uwielbiamy je bardzo – wystarczy spojrzeć na instalację z zabawek i przedmiotów dla dzieci przygotowaną przez Martę Żakowską; coraz częściej oburza już nie tylko ekologów, ale i projektantów miast. Korki, niesamowity hałas, zanieczyszczenia powietrza, które mocno skracają nam życie, to tylko kilka powodów dla których warto zrezygnować z samochodu. Projektanci dwoją się i troją, bo samochodów przybywa, ulice stają się za ciasne i nie ma miejsca, żeby je poszerzyć. I jak projektować tak, żeby w tym wszystkim zadbać o bezpieczeństwo i wygodę wszystkich, żeby zmieścić choć skrawek zieleni, drzewo, które wyłapie część zanieczyszczeń.
Na mapie Warszawy Jan Mencwel i Marcel Świerkocki zaznaczą plamami czerwieni „gorące wyspy miejskie”. W tych miejscach miasto nagrzewa się wyjątkowo silnie. Ich architektura jest pozbawiona roślin – nie ma tu za wiele trawników, drzew, czy krzaków. Panuje betonoza – ulica, chodnik, zabudowania, ulica i tak dalej. Smażymy się na własne życzenie. Bezradnie patrzymy jak wycinają nam kolejne drzewa, i jak pojawiają się kolejne ulice. I nie jest to nowy problem. W szklanej gablocie jeżdżą kolorowe samochody, które namalował Papcio Chmiel w kultowym komiksie „Tytus, Romek i Atomek”. Samochody krążą po rondzie, każdy z nich ma w bagażniku własne drzewo – to jest relaks wśród zieleni. Te które mają swoją zieleń są szczęśliwe, te które nie mają drzewa, martwią się, co teraz zrobić.
Walka o ulice chyba nigdy nie była tak zacięta jak dziś. Ulice, chodniki, samochody wydają się być centrum naszego życia. To na nich kierowcy sobie wygrażają klaksonami, na nich trwają protesty, na nich rozbijamy się podczas świąt narodowych. Nie możemy dojść do porozumienia – zieleń czy beton, choć coraz częściej deklarujemy, że jesteśmy za zielenią, to wylewamy coraz więcej betonu. Piesi spacerują po ścieżkach rowerowych, rowerzyści notorycznie jeżdżą po chodnikach, tuż obok mając ścieżkę dla rowerów. Przeklinamy ceny benzyny i alerty o dużym zanieczyszczeniu powietrza, po czym wsiadamy w swoje samochody i ruszamy w trasę.





Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie/ Festiwal WARSZAWA W BUDOWIE/ Walka o ulice/