Nie śpię już kolejną noc. Nie ma go. Znowu go nie ma. I nie wiem gdzie jest. Czy Nic znowu bierze narkotyki? Nie wiemy, czy bierze.
Pewnego dnia obudziłem się w szpitalu. Ktoś mnie zapytał: dlaczego tu jesteś? Opowiedziałem: jestem uzależniony od alkoholu i narkotyków. Usłyszałem: nie, tak leczyłeś swoje problemy.
„Stoję w oknie. Jest zimno. Zastanawiam się czy dziś wróci, a jak tak, to w jakim stanie. Jest też możliwość, że nie zobaczę go przez kolejne dni, nie będę wiedziała czy żyje, czy coś zjadł, czy nie potrzebuje pomocy. Szukałabym go, ale tyle razy szukałam. Tyle razy patrzyłam jak wraca, wydawałoby się tylko po to, żeby wyjść. Kiedy jest na głodzie i nie odczuwa tej fali przyjemności, której szuka, której tak bardzo pragnie i potrzebuje, jest agresywny i nerwowy. Wszystko mu przeszkadza. Każdy ruch i każde słowo, nawet to w dobrej wierze, to które powinno go uratować wywołuje falę agresji. Przelewa się przez każde pomieszczenie, odbija od ścian, śmierdzi.
Leją się łzy. Jest tak samo katem, jak ja. On katuje mnie swoim postępowaniem, ciągłą niepewnością jutra. Mój organizm już dawno jest współuzależniony. Zawsze przy dłuższej przerwie wydaje mi się, że już sobie poradziłam. I kiedy stoję przed nim i widzę, że to już, moje ciało drży, nie potrafię nic powiedzieć normalnie, moja głowa to maraton myśli: jak, gdzie, kiedy, co teraz, co robić, co schować….
Kto zawinił? Moje oczekiwania, wymagania, mój sposób bycia…. Życie, bo potrafi rozczarować, bo przynosi porażki. On, bo jest zbyt delikatny i słaby, bo zbyt dużo chciał udowodnić. Dla niego każde moje spojrzenie, każde „proszę zrób tak” jest jak mantra, która doprowadza do szału, uderza, zostawia ślad. Ślad którego nie zauważysz patrząc z boku, który dostrzegasz później, kiedy czas się skończył, kiedy wszystko upada pod wpływem procentów, białych proszków. Nie ma go, ale też nie ma mnie.”*
„Pewnie nie wiecie, ale odeszła w niedzielę. Jestem jakby w żałobie. Ale zdałam sobie sprawę, że żyłam w żałobie już od dawna.” – mówi kobieta na spotkaniu tych, którzy żyją z osobami uzależnionymi.
„Czy mogę wrócić do domu? Tam czuję się bezpiecznie. Chcę z tym skończyć. Proszę…” – błaga w pewnym momencie Nic. I słyszy w dopowiedzi, że nie. To „nie” to największa walka jaką można stoczyć z samym sobą, to „nie” jest wypowiadane wbrew sercu i wszelkim instynktom macierzyńskim. Tak łatwo jak można powiedzieć do dziecka: kocham cię, jesteś moim całym światem, tak trudno w chwili największego zagrożenia i słabości powiedzieć mu: nie, nie mogę ci pomóc.
„Powiedział, że jestem jego podporą, że dobrze że mnie ma. Wie, że zawsze może na mnie liczyć. Nie miałam już siły, mój organizm nie miał siły. Po tylu latach, to że znowu brał doprowadziło mnie do paranoi. Stałam w korytarzu i zastanawiam się czy schowałam pieniądze, karty kredytowe, zapasowe komplety kluczyków od samochodu, klucze od domu, alkohol…. gdzie przenieść leki? – pomyślałam jak wariatka, bo schowałam je już milion razy, za każdym razem myśląc, że może nie tu, tu znajdzie je na pewno. Siadłam. Trzy godziny chowania wszystkiego, co mogłoby go odurzyć, czym mógłby zrobić sobie krzywdę. Mogłabym przysiąc, że trzy godziny temu był w całkiem niezłym stanie, rozmawiał. Teraz nie mógł utrzymać się na nogach, spróbował coś powiedzieć i osunął się po ścianie. Nie masz mnie. Nie umiem ci pomóc. Sama potrzebuję pomocy. – dopowiedziałam. Zaklinałam się, że to był ostatni raz kiedy mu pomogłam. Ale nie wiem, co będzie dalej.”*
Nie ma innej tak trudnej relacji jak relacja z osobą, którą kochasz i która jest uzależniona. Taka relacja to nie tylko miłość, wsparcie, radość, ale też kłamstwa, przemoc, strach o to, co może się wydarzyć. Nieczęsto też taka relacja to ciągłe czekanie na śmierć. Nie ma tu dobrych i złych, największym przegranym jest oczywiście ta osoba, która jest uzależniona, ale w całkiem podobnej sytuacji są ci, którzy ją kochają. Cierpią obie strony. Niektórzy mówią, że często jedynym ratunkiem jest dotknięcie dna, że tylko wtedy alkoholik czy narkoman mogą się odbić. Ale tak na prawdę ciężko powiedzieć, bo każdy z nas jest inny.
„My beautiful boy” to film o walce o dziecko, o ukochanego syna, który ćpa „wszystkie narkotyki świata”. I mimo, że Nic jest głównym bohaterem i za nim podążamy w filmie, to powiedziałabym, że jest to historia o tym, jak trudno być rodzicem. Na ekranie Steve Carell jako ojciec i Timothy Chalametee jako Nic – mocne, przekonujące, poruszające role. I mimo, że to ciężki film, to polecam. Nie każdy z nas bowiem zdaje sobie sprawę, jak wygląda życie takich rodzin, jak wygląda uzależnienie. Czasami ta luka w wiedzy powoduje w nas brak empatii w stosunku do drugiego człowieka, który boryka się z takimi problemami. Warto otworzyć oczy, otworzyć serce, często też warto podać rękę, ale też umiejętnie wyczuć moment kiedy nasza dobroć przynosi odwrotny skutek.
„My beautiful boy”/ „Mój piękny syn” już w kinach.
*Część tekstu napisałam w oparciu o film. Część oznaczona gwiazdkami to wypowiedź osoby, która żyje z osobą uzależnioną.
Sam film powstał w oparciu o dwie książki: ”Tweak: Growing Up on Methamphetamines” Nica Sheffa, który opisuje swoje lata brania narkotyków i „Beautiful Boy: A Father’s Journey Through His Son’s Addiction” Davida Sheffa, która opowiada o przejmującej walce o syna.
Reżyseria to anglojęzyczny debiut Belga Felixa van Groeningena.