Zamknięte granice, zamknięte sklepy i ośrodki kultury, odwołane zajęcia w palcówkach edukacyjnych. Impas gospodarczy. I najważniejsze wiadomości – ile osób chorych przybyło, w jakim są stanie i czy przeżyją, bo każdy przypadek świadczy o tym, czy panujemy nad epidemią. Od tego ile osób będzie chorować i jak ciężko zależy nasza najbliższa przyszłość. A przyjdzie nam liczyć nie tylko dobro, którym się dzielimy w ciężkich chwilach, ale i straty.
Na bieżąco śledzę informacje o tym jak wygląda sytuacja z koronawirusem w Polsce i na świecie. Jestem do tego przyzwyczajona, studiując dziennikarstwo nauczyłam się, że muszę być zawsze dwa kroki przed tym, co się stanie. Nie tylko po to, żeby wyprzedzić konkurencję dziennikarską, ale po to, żebym była w stanie adekwatnie i sensownie zareagować. Taki stan gotowości 24 godziny na dobę. Nie męczy mnie to i pozwala zachować spokój. Nazywam to „stanem doinformowania”.
Śledząc to, co się dzieje, co mówią ludzie, staram się wyciągać wnioski. Wiem, ile rzeczy brakuje w służbie zdrowia, jakie błędy ludzkie mogą się wydarzyć po drodze, gdzie leży niebezpieczeństwo, że epidemia może nagle przerodzić się w pandemię. Ale też jestem optymistką, wierzę w to, że braki zostaną uzupełnione i że miejsc, sprzętu i ludzkiej dobroci starczy dla wszystkich potrzebujących.

Napawa mnie optymizmem to, że Warszawa tak szybko zareagowała na apele i nagle najbardziej uczęszczane miejsca opustoszały, że ludzie dezynfekują ręce opuszczając środki komunikacji miejskiej, że zachowują bezpieczną odległość stojąc w kolejkach. Cudowne jest to, że sąsiedzi ofiarują sobie pomoc, że chcą zrobić osobom starszym zakupy, czy wyprowadzić psa. Ludzie zbierają kasę na posiłki dla lekarzy, którzy utknęli w szpitalach, firmy będą kupowały sprzęt, maseczki, kombinezony i gogle, żeby ci którzy dbają o nasze zdrowie i walczą o życie, byli bezpieczni.
Z drugiej strony ciągle obserwuję głupotę i bezmyślność ludzką. Podróż komunikacją międzymiastową jest jak rosyjska ruletka. Nie raz byłam zła, że do pociągu czy autokaru wsiada ktoś z gilem do pasa, kto wręcz pachnie zarazkami. Nie raz wysiadłam przez to chora. Teraz w okresie, kiedy walczymy z dość złośliwym patogenem jakim jest koronawirus, powinniśmy być szczególnie wyczuleni i odpowiedzialni. Niestety, gdybym chciała policzyć na przykładzie osób z którymi ostatnio miałam okazję podróżować, to musiałabym powiedzieć tak: co dziesiąta osoba jest świadoma zagrożenia i odpowiedzialna. Reszta, czyli przytłaczająca większość widziała czubek własnego nosa i chciała za wszelką cenę dotrzeć do celu podróży, nie dbając o to, ile osób zarazi po drodze. Dwóch dorosłych facetów chichrających się, że nie przeszli kontroli na lotnisku wracając z obszaru epidemii, plus starsza baba (dokładnie baba) z gilem wykrzykująca przez całą drogę „o mój Boże” i kierowca autokaru, który odmówił jakiekolwiek interwencji i nie znał ani jednego numeru alarmowego…to moja ostatnia podróż. Dodam, że kiedy wsiadałam to każdy z pasażerów zachowywał się jak okaz zdrowia i nie było żadnych głupich komentarzy typu: „ja se wracam z Londynu”, „ja popijam wirusy wódeczką”, wystarczyło, że wyjechaliśmy poza Warszawę.
Nasza odpowiedzialność dziś często się będzie się ograniczać do pozostania we własnych domach. Widziałam taką fajną grafikę z zapałkami, kiedy jedna z szeregu wypada, kolejna nie zajmuje się ogniem. Jeśli pozostaniemy w domach, będziemy tym ogniwem dzięki któremu wirus nie przeniesie się na kolejne osoby.
Dzięki takiemu postępowaniu, oszczędzimy wszystkim nerwów, ale głównie sobie, bo to nic fajnego męczyć się próbując wziąć głęboki oddech. To, co mnie jeszcze uderza, to nasza pokazowa dobroć. Dziękujemy lekarzom, którzy zostali w szpitalach przemianowanych na zakaźne, ale nie dziękujemy kardiologom, neurologom, onkologom, czy tym którzy pracują na intensywnej terapii, za to, że codziennie mierzą się z dużo gorszymi przypadkami, ich też sporo kosztuje ratowanie ludzkiego życia i ludzkiej godności. Nie mówię o tym, ile przypadków im umiera mimo nadludzkich wysiłków jakie są podejmowane. To jest ich codzienność. Im też często brakuje odpowiedniego sprzętu, szkoleń.
Kolejnym przykrym doświadczeniem jest panika związana ze stanem zabezpieczenia żywności – początkowy brak na półkach sklepowych kaszy, makaronu, ryżu, mąki, papieru toaletowego, czy mydła to skutek tego, że część osób rzuciła się na te produkty tracąc zdrowy rozsądek i umiar. Zapomnieli przy tym, że jeśli oni kupią po 10 kilogramów na przykład ryżu, to inna osoba już tego ryżu nie kupi. Nie znam rodziny, która przejadłaby 10 kilo ryżu w ciągu dwóch tygodni. Dobrze, że te produkty posiadają długie daty ważności, jest duża szansa, że mimo wszystko się nie zmarnują. Podobnie jest ze środkami do dezynfekcji, nie uratuje nas żaden zapas, jeśli większość osób nie będzie miała czym umyć rąk, taki psikus. Zaproponowałabym, żebyśmy się też podzieli mydłem, na szczęście sklepy są w nie zaopatrzone. W ogóle już nie ma pustych półek, przynajmniej u mnie w osiedlowym sklepie. Wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Pamiętajcie, żeby się dobrze odżywiać, bo to stąd bierze się odporność, pamiętajcie o myciu rąk – higiena osobista jest również na wagę złota.
Mam też nadzieję, że skoro już się zatrzymaliśmy, to zobaczymy jak to zatrzymanie działa na nasz świat – oprócz produktów spożywczych nie sprzedaje się praktycznie nic. Kolega dziennikarz napisał dziś: „od soboty siedzę w domu i nie wydałem do dziś ani złotówki”. Nie kupujemy odzieży, nie robimy tipsów, nie potrzebujemy nagle najnowszego modelu telefonu, bo okazuje się, że z tego który mamy jeszcze można się dodzwonić. Koniec konsumpcji przyszedł nagle, wręcz z dnia nadzień. Już dziś widać, że powietrze stało się czystsze, bo i ruch samochodowy ograniczył się do minimum. Zastopowanie produkcji niektórych rzeczy będzie również skutkować pozytywnym wpływem na środowisko. Mam nadzieję, że nie będzie to efekt jojo i że jak nagle będziemy mogli wyjść z domu, to nie rzucimy się jak szarańcza, żeby kupować „nowe życie”. Prawda jest taka, że nie potrzebujemy wielu z tych wszystkich rzeczy, które posiadamy. Obrastamy w nie, produkując kolejne góry śmieci.
Z niecierpliwością czekam na koniec domowej izolacji, na to, aż otworzą się teatry, aż zaczną się koncerty. Miałam tyle planów. Nie kupiłam dużo spożywki, więc nie będę jadła kaszy przez następny rok, pójdę za to na włoską pizzę do mojego ulubionego lokalu przy Królewskiej. Spotkam się ze znajomymi na piwo. Przebieram z niecierpliwości nogami, nie mogę się doczekać. Być może kupię nową, letnią sukienkę, bo się przyda. Wrócę do wyprowadzania schroniskowych psiaków i do przeprowadzania starszych sąsiadek przez pasy. Do jazdy rowerem. I z dystansem i zdroworozsądkowo będę obserwowała, co się będzie działo dalej, bo zmiany przyjdą, zobaczymy tylko jakie. Ja mam nadzieję, że otrząśniemy się szybko i wszystko będzie ok.