Czy wiesz ile czasu dziennie spędzasz zaglądając do telefonu albo pracując na komputerze? Pewnie nie. Zwykle nie zdajemy sobie sprawy, że na patrzenie w ekran poświęcamy większość swojego dnia. Statystycznie z telefonem nie rozstajemy się przez około pięć godzin dziennie. Jeśli dodać do tego pracę przed komputerem i wieczorny serial, to okazuje się, że nasze 24 godziny zdominowała technologia. Niesie to ze sobą fajne i pożyteczne doświadczenia, ale też pewne przykre konsekwencje, dla naszego ciała i naszej głowy.
Z jakimś dziwnym, nieprzyjemnym przeczuciem obudziłam się wcześnie rano. Była niedziela, a ja miałam pociąg o ósmej dziesięć. Jechałam do Lublina, na wystawę Tamary Łempickiej. Zerknęłam na telefon, a on nic. Czarna plama. Myślę: niemożliwe, żeby się rozładował. Klik. Klik. Ekran nadal pozostał czarny. Podłączyłam go szybko do ładowarki, nadal nic. Na moje szczęście była szósta rano, nie zaspałam, choć zwykle budzi mnie budzik nastawiony właśnie w telefonie. W komórce miałam zapisane wszystkie bilety, na pociąg i na wejście na wystawę. Kody do banku. Kontakty do znajomych. Zalała mnie fala lekkiej paniki. Bez telefonu gorzej niż bez ręki.
A może nie? Bilety wysłałam koleżance, którą poinformowałam, że padła mi komórka. Gdyby nie wiedziała, pisałaby wiadomości, których ja nie mogłabym odebrać. Umówiłam miejsce i czas spotkania. Pojechałyśmy, było super. Ale ten moment, kiedy siedziałam spanikowana i zastanawiałam się co zrobić, uświadomił mi jak bardzo jestem zależna od gadżetów. Moje życie i praca w dużej mierze opierają się na nich. Jestem do nich tak przyzwyczajona jak do powietrza, czy jedzenia.
Pomyślcie, co jest pierwszą rzeczą jaką robicie po przebudzeniu? Dla wielu z nas będzie to zerknięcie na ekran komórki.
Zaczęłam się zastanawiać jak to na nas wpływa. Ile osób traci głowę kiedy zawodzi nas technika, kiedy telefon nie odpowiada. Widziałam jak dziewczyna płacze, bo Facebook przez kilka godzin był niedostępny. Dla niej to była istna tragedia, nie do przeżycia, bo przecież nie będzie wiedziała co robią jej znajomi, nie obejrzy fotek i wydarzeń, nie będzie wiedziała co ma robić…
Budzik, bank, mapa, kalendarz, telefon, poczta, czyli mail, korzystamy z nich każdego dnia. Obsesyjnie fotografujemy każde ważne wydarzenie, dzięki temu, że mamy aparaty w telefonach. Aplikacje, które łączą nas z innymi ludźmi, mimo dzielących nas kilometrów, są integralną częścią nowoczesnego świata.
Współczesne media dają nam niesamowity potencjał, niedostępny nigdy wcześniej, ale też uzależniają. Aplikacje są tworzone tak, by jak najdłużej zajmować naszą uwagę. Sam system scrollowania sprawia, że nasza głowa chce więcej i więcej, chce wiedzieć co jest dalej i dalej. Kochamy Facebooka, Instagram, TikTok’a. Nasza ciekawość nigdy nie jest zaspokojona w stu procentach. Znacie taki skrót jak FOMO – fear of missing out? Strach, że coś przeoczymy może być ogromny. Jeśli jednak przyjrzymy się, co tak naprawdę zajmuje naszą uwagę, to odkryjemy, że wcale nie są to ważne rzeczy, jak polityka czy podatki. Najchętniej i najdłużej zatrzymujemy się na głupotach. Nowa sukienka Kim Kardashian, śmieszne koty, głupi filmik z wakacji znajomych.
Kojarzycie ten odcinek „Czarnego lustra”, kiedy facet wjeżdża na krzyżówkę i powoduje wypadek, bo patrzy w telefon? To nie jest fikcja, takich wypadków dziś jest bardzo dużo. Można zapytać kto tu jest winny? – takie pytanie również pada w serialu. Zdrowy rozsądek często przegrywa z uzależnieniem, a aplikacje mają nas wciągać, tak są przecież zaprojektowane – jak najdłużej utrzymać naszą uwagę, to ich cel.
Zróbmy prosty test, odłużmy telefony na jeden dzień – niech to będzie dzień bez mediów. Zobaczycie wtedy jak bardzo jesteście do nich przywiązani. Jak wiele wysiłku będzie kosztowało was to, żeby pozostać poza internetem.

Telefony, komputery, czy telewizja wpływają na nasze emocje i sposób myślenia. Konsekwencje mogą być ogromne – przeglądanie zdjęć na Instagramie może powodować na przykład obniżenie nastroju, a nawet stany depresyjne. Nasze mózgi kochają się porównywać, dlatego Instagram jest dla nich idealnym, wirtualnym miejscem. Najchętniej oglądamy w aplikacji gwiazdy i ludzi ładnych, bogatych i zaradnych. Porównując się z nimi… często robimy sobie krzywdę. Prawdą jest jednak, że Instagram ma również dobre strony – może inspirować i zachęcać do działania, uczyć – jedni piszą tam o neuronauce, inni o ekologii.
To z jakimi informacjami się spotkamy i co nam się wyświetla na ekranach, zależy od tego, jaki profil reprezentujemy w internetowym świecie. Żyjemy w medialnych bańkach, tworzonych zgodnie z algorytmem, odpowiadającym naszym oczekiwaniom.
Nie zastanawiamy się nad tym, ile czasu czasu dziennie patrzymy w ekran telefonu, i dlaczego właśnie ta informacja wyświetla się właśnie nam. Nie zastanawiamy się również nad przykrymi konsekwencjami zdrowotnymi wynikającymi z używania telefonu czy komputera. Większość z nas uważa, że tracą na tym głównie nasze oczy. Ale konsekwencji jest zdecydowanie więcej.
Bóle głowy, szyi, napięte mięśnie obręczy barkowej, to wynik tego, jak zerkamy na ekran telefonu. Pochylając swoją głowę o 60 stopni do przodu, powodujemy znaczne obciążenie kręgosłupa. To zaś powoduje napięcie mięśni. I spirala się nakręca. To tak zwany „text neck syndrome”, zespół SMSowej szyi. Jak z nim walczyć? Najlepiej odłożyć telefon. Można też się pilnować, aby trzymać go wyżej, na poziomie oczu, bo wtedy nie pochylamy głowy. Podobne objawy bólowe powoduje niewygodne siedzenie i pochylanie się nad komputerem, które skutkuje skrzywieniami kręgosłupa.
„iPady, fabryczne gwizdki i kieliszek wina przed snem. Co przeszkadza nam w spaniu?” – to tytuł jednego z rozdziałów książki Matthew Walkera. iPad nie jest wymieniony tu przypadkowo, choć może to być dowolny czytnik czy ekran święcący odpowiednim światłem, czyli niebieskim światłem LED-wym. W 1997 roku Shuji Nakamura, Isamu Akasaki i Hiroshi Amano wynaleźli niebieskie LED-y, za które kilka lat później dostali nagrodę Nobla z fizyki.
„Receptory światła w oczach, […] są najbardziej wyczulone na krótkie fale ze spektrum koloru niebieskiego- dokładnie z przedziału, w którym niebieskie LED-y są najsilniejsze. W rezultacie zapalone wieczorem niebieskie światło LED wywiera dwukrotnie bardziej szkodliwy wpływ na wydzielanie melatoniny niż ciepłe, żółte światło klasycznych żarówek, nawet jeśli są równe pod względem intensywności”* -pisze Walker.
Nie patrzymy w LED -owe lampy jak sroki w kość, ale w ekrany naszych telefonów, komputerów, czy iPadów już tak. Wieczorem równie chętnie, co w ciągu całego dnia. Konsekwencje tych jakże z pozoru niewinnych poczynań są ogromne. Zaburzony sen prowadzi do złego samopoczucia, depresji, otyłości, a także zaburzeń hormonalnych. W TED Talk Walker mówi między innymi o tym, jak szybko z niewyspania obumierają męskie plemniki. Znam lekarza, który dorzuciłby do tej długiej listy jeszcze problemy z mikrobiomem jelitowym, którego sprawne funkcjonowanie zależy od cyklów dobowych, które dzięki LED’om ulegają rozregulowaniu.
Dla naszego zdrowia najlepiej byłoby odłożyć wszystkie urządzenia emitujące światło LED, przynajmniej na dwie godziny przed pójściem spać. Mniej więcej o tyle czasu według lekarzy opóźnione jest wydzielanie melatoniny.
Zawsze pod ręką mam krople nawilżające do oczu – przetestowałam ich tyle, że mogłabym polecać. Moje oczy szybko się męczą, szczególnie podczas pracy przed komputerem. Dla ludzkiego oka patrzenie w ekran to duży dyskomfort. Część z nas boryka się z tak zwanym syndromem suchego oka – to niedostateczne nawilżenie gałki ocznej, częściowo spowodowane tym, że patrząc w ekran przestajemy mrugać tak często jakbyśmy to robili normalnie. To jedno z najpowszechniejszych schorzeń występujących obecnie. Szczypanie, swędzenie, zaczerwienienie to najczęstsze objawy. Można je złagodzić stosując właśnie krople nawilżające do oczu, lub okłady z herbaty. Zmęczenie oczu powoduje również ciągłe napięcie mięśnia okrężnego oka. Ulgę może przynieść patrzenie w dal, najlepiej na zieleń drzew. I być może brzmi to banalnie, ale jest skuteczne. Dobrze zadziała delikatny masaż – tak jakbyście masowali zmarszczki pod oczami, lub zakrycie ich na chwilę dłońmi, bo w ciemności oczy również odpoczywają. Ja staram się robić krótkie przerwy w pracy. Na kawę. To też mi pomaga.
Nie wyobrażam sobie funkcjonowania w dzisiejszym świecie bez telefonu czy komputera. Świat technologi to też mój świat. Życie w nim jest prostsze, ciekawsze, inspirujące. Nie jestem jednak fanką spędzania czasu tylko przed ekranem, bo to co wirtualne nie interesuje mnie aż tak bardzo jak to, co mogę przeżyć w rzeczywistości. Staram się odkładać wyciszony telefon na bok i ograniczać patrzenie w ekran komputera na tyle, na ile mogę. Nie mam na tym polu ogromnych sukcesów, ale zawsze to krok w dobrym kierunku. Śpi mi się lepiej.
*”Dlaczego śpimy. Odkrywanie potęgi snu i marzeń sennych”/ Matthew Walker
Ja mam na odwrót – nie lubię korzystać z cyfrowych wynalazków, choć są wygodne. Jestem z cyfryzowany tylko w pewnym zakresie, bo obawiam się, że bez tego straciłbym większość znajomych. Korzystam więc, ale entuzjazmem nie pałam. Pracę mam przez część roku przy komputerze – codziennie przez osiem godzin, więc kiedy ją kończę nie mam najmniejszej ochoty spoglądać na cokolwiek podobnego do monitora. Zwłaszcza, że dodatkowe zajęcia zarobkowe wykonywane w domu też zwykle wiążą się z siedzeniem przed monitorem. Nic więc dziwnego, że nie pociąga mnie to co na monitorze. A dla siebie prywatnie, to dla porządku sprawdzam przed snem pocztę elektroniczną, społecznościówki. I odpisuję gdy trzeba lub gdy coś mnie zaciekawi – raz dziennie wystarczy. Zwykle kończy się na kwadransie.
Wymianę myśli (zupełnie niespieszną) z bliższymi znajomymi, którzy mieszkają za daleko na częste spotkania, prowadzę na papierze – pocztówki i listy nadal trafiają do mojej skrzynki. Mejle ślę tylko w sytuacjach alarmowych. O dziwo udało mi się utrzymać przy tej formie komunikacji maleńką garstkę korespondentów. Któregoś roku zrobiłem statystykę roczną korespondencji papierzanej i wyszło mi, że wysłałem prawie trzysta pocztówek (nie licząc świątecznych – tych jest zawsze ok. pięćdziesięciu), a do tego 29 listów.
Telefon – służbowy wyłączam od razu po pracy. A prywatnie mam prastarą nokię z guzikami, co to żadnych internetów ani mms-ów w sobie nie mieści, aparatu foto też nie ma. W świat fotografii wchodziłem w czasach negatywów i slajdów. I zasadniczo w nim zostałem. Oczywiście kiedy trzeba zarobić pieniądze, a klient krzywi się na myśl o wydawaniu pieniędzy na filmy, sięgam po aparat cyfrowy – trudno. Na wakacje jednak jadą ze mną rolki Ilfordów i Kodaków. Sensualność analogowego procesu fotograficznego daje mi ogromną przyjemność i nie mam zamiaru z niej rezygnować, choć z każdym rokiem robi się coraz drożej.
Swojej komórki używam zaś tylko do rozmów telefonicznych. Sam jednak nie wydzwaniam, bo nie lubię rozmów na odległość. Są więc to zwykle rozmowy z konieczności, kiedy trzeba coś wyjaśnić, omówić, a najchętniej to umówić się na spotkanie. Kiedy przed laty decydowałem się na formę korzystania z telefonii komórkowej wybrałem karty przedpłacone – dobrze się znałem już wtedy i wiedziałem, że wisieć godzinami na telefonie nie będę. Sprawdziło się. Najczęściej to do mnie dzwonią – nie mają pretensji, że to nie ja dzwonię – wiedzą, że nie lubię i wiedzą, że mam kartę doładowywaną raz na trzy miesiące kwotą 50 PLN. I o dziwo te 50 PLN w zupełności starcza na 90 dni. Zwykle zostaje na koncie coś pod koniec okresu rozliczeniowego. Parę razy panie z marketingu telekomowego próbowały mnie przekonać do przejścia na abonament i kusiły smartfonami i gigantycznymi cyferkami transferu internetowego oraz bezpłatnych minut do przegadania. Trudno im było wytłumaczyć, że zupełnie tego nie potrzebuję. Wolę las za moim osiedlem, zarośnięty trawą ogród, wycieczkę do ciemnej sali kinowej i domową biblioteczkę. Wpisuję niekiedy coś w swój dzienniczek internetowy, ale zdecydowanie więcej czasu spędzam nad tym papierowym.
Wszystko to może wyglądać na stawianie się w opozycji do świata cyfrowego. Zdaje mi się jednak, że ja to nawet nie oponuje przeciwko niemu, tylko się po prostu w niego nie angażuję szczególnie intensywnie. Rozumiejąc przy tym, że jednemu bigos smakuje, a drugi ma po nim dolegliwości gastryczne.
Limit dzienny na siedzenie przed monitorem wyczerpałem pisząc do Ciebie, i to z dużym naddatkiem, zatem pożegnam się już grzecznie i pójdę posłuchać muzyki. Z winyla, rzecz jasna, z winyla…
Serdeczności!
PolubieniePolubienie